E-commerce, self-publishing, marketing, outsourcing – To jest podcast “Dodaj do koszyka”. Właśnie to, czego potrzebujesz, aby skutecznie rozwijać swój biznes w internecie. Odcinek 1: Czy D2C (direct to consumer) to przyszłość sprzedaży?
Odcinek 1. Czy D2C to przyszłość sprzedaży? Posłuchaj:
Z tego odcinka dowiesz się:
- Czym jest trend “direct to consumer” (d2c) i czy jest przyszłością e-commerce?
- Czym różni się od modelu B2B i B2C?
- Kto ustala zasady w tradycyjnym modelu dystrybucji, kto zarabia najwięcej i dlaczego?
- Jakie są mocne i słabe strony modelu D2C?
- D2C nie wyklucza outsourcingu – to na nim głównie się opiera.
- Wydawanie książek w modelu self-publishing jako najlepszy przykład zastosowania podejścia “direct to consumer”.
Linki do firm i osób wymienionych w tym odcinku podcastu:
Transkrypt podcastu:
Krzysztof Bartnik: Cześć! Witamy Cię w podcaście “Dodaj do koszyka”!
Nazywam się Krzysztof Bartnik i od 15 lat zajmuję się e-commerce w Polsce. Jestem założycielem firmy IMKER, gdzie wspieramy twórców przy wydawaniu książek w modelu selfpublishing i sprzedaży w Internecie.
Ewa Bartnik: A ja nazywam się Ewa Bartnik i w IMKER odpowiadam za strategię rozwoju, optymalizację procesów biznesowych i komunikację rynkową.
Wprowadzenie do tematu D2C – direct to consumer
E: Zgodnie z zapowiedzią, dziś zajmiemy się modelem D2C, czyli direct to consumer. Aby wyjaśnić, co znaczy ten zagadkowy skrót, zagramy w grę/wyzwanie. Krzyśku, czy jesteś w stanie wyjaśnić w 30 sekund co oznacza D2C?
K: Na szczęście przygotowałem się, więc jestem gotowy.
E: No to – czas start!
K: W największym skrócie, model D2C to sprzedaż bezpośrednio do klienta końcowego. My jesteśmy najpierw twórcą / producentem naszego produktu i tworzymy go dokładnie tak, jak mamy to w głowie. Później jako sprzedawca, pomijamy wszystkich pośredników, np. dystrybutorów czy hurtownie. Dzięki temu docieramy z produktem do ostatniego ogniwa łańcucha sprzedażowego, konsumenta. To sprawia, że zarabiamy najwięcej, zbieramy wszystkie dane dotyczące naszych klientów i – co jest bardzo ważne – że mamy kontrolę nad całym procesem. Później możemy sprzedawać im jeszcze więcej nowych produktów, czy usług.
E: No, nie spieszyłeś się – 35 sekund 🙂 Ale na zachętę zaliczam!
Uchwyciłeś w swojej odpowiedzi to, co najważniejsze: czyli, że D2C to sprzedaż od producenta do konsumenta – z pominięciem pośredników. Ten trend bardzo szybko zyskuje na popularności. Stosują go nie tylko mali producenci, ale także duże, uznane marki, które dopiero teraz próbują swoich sił w ecommerce.
K: No właśnie. Od marca poprzedniego roku, większość osób powtarza, że epidemia stała się katalizatorem dla branży e-commerce. Zwiększyła się liczba sklepów internetowych, razem z nią wzrosła liczba zamówień i paczek do doręczenia dla przewoźników. Niektóre badania podają, że rynek w ciągu ostatnich miesięcy wykonał skok planowany na 5 kolejnych lat.
O ile największy wzrost przypadł sklepom z żywnością czy środkami ochronnymi – takimi jak maseczki, płyny do dezynfekcji – tak na Zachodzie następne w kolejności są sklepy działające właśnie w modelu D2C. Konsumenci musieli znaleźć nowy sposób na robienie zakupów i szybko okazało się, że te firmy, które zapewniają najlepszą ścieżkę i najlepsze wrażenia zakupowe rosną najszybciej.
E: Warto zauważyć, że duża grupa konsumentów, która do tej pory korzystała z zakupów w tradycyjnych sklepach, została trochę zmuszona do robienia zakupów w sieci, a to za sprawą wprowadzonego na wiosnę lockdownu.
Jeśli taka osoba do tej pory rzadko robiła zakupy w internecie, to pierwsze co zrobi, to skorzysta z wyszukiwarki. A w wyszukiwarce wpisze oczywiście nazwę produktu, którego szuka. I najistotniejsze jest to, co wyskoczy jej jako pierwsze. Jeśli wyszuka w ten sposób sklep internetowy prowadzony przez producenta, no to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że zakupu dokona właśnie tam. Skoro już ma zaufanie do marki, to raczej nie będzie ryzykować zakupów w innych sklepach, których nie zna.
Tradycyjny model dystrybucji – jak wygląda?
K: W tym miejscu może warto przypomnieć, jak wygląda tradycyjny model dystrybucji.
E: Na samym początku mamy oczywiście producenta. Dalej są różnego rodzaju pośrednicy, działający w relacjach B2B – czyli business-to-business. Są to firmy, które kupują dany towar, by odsprzedawać go dalej: dystrybutorzy, hurtownie i sklepy. Dopiero ostatni sprzedawca w tym łańcuchu dostarczy towar do konsumenta – i wtedy będzie to sprzedaż B2C, czyli business-to-consumer.
K: Ten tradycyjny model sprzedaży ma bardzo dużo zalet, bo opiera się na współpracy różnych podmiotów, z których każdy specjalizuje się w czymś innym.
E: Dokładnie! Producent skupia się na tym, żeby optymalizować i skalować produkcję – zapewnić produkt oczekiwanej jakości i w jak najniższej cenie.
Kolejni pośrednicy, czyli dystrybutorzy i hurtownicy, swoją uwagę skupiają na sprawnej logistyce oraz marketingu B2B – jak najszerszym dotarciu z produktem do sklepów detalicznych.
O marketing B2C i ekspozycję towarów na półkach sklepowych, zwykle dbają już sprzedawcy końcowi.
K: Czyli dzięki takiej współpracy, każdy uczestnik łańcucha może korzystać z rozwiązań wypracowanych przez pozostałych.
E: I na każdym etapie doliczana jest kolejna marża handlowa, dzięki której wszyscy zarabiają.
K: Ale istotne jest to, kto w tym modelu ustala zasady. Bo to on będzie zarabiał najwięcej.
E: No tak, bo taka przyjazna współpraca między przedsiębiorcami to jednak tylko teoria.
Kto jest najsilniejszy w łańcuchu sprzedażowym?
E: Każdy uczestnik łańcucha sprzedażowego próbuje umacniać swoją pozycję, tak żeby zarabiać jak najwięcej. Ceny można podnosić tylko do poziomu, który będzie akceptowany przez kolejnych kupujących. Więc nic dziwnego, że na każdym etapie firmy próbują różnych rozwiązań, żeby maksymalizować zyski.
Bardzo widoczne jest to np. w marketach czy dyskontach. Weźmy np. produkty mleczne. Kiedy idziesz do marketu po jogurt, stajesz przy półce i widzisz tam produkty różnych marek – Danone, Bakoma, czasem są też produkty lokalnych spółdzielni mleczarskich, ale znajdziesz też produkty pod marką własną, np. Biedronki czy Lidla.
I teraz najważniejsze: to sklep decyduje, jaka będzie cena tych wszystkich jogurtów, które będą lepiej widoczne, na której półce będą stały, czy będą dodatkowo promowane. A to się bezpośrednio przełoży na wielkość sprzedaży i zarobek na każdym z nich.
Czy taki market obchodzi, jakie są koszty wytworzenia jogurtu, który kupuje u swojego dostawcy? No zupełnie nie. Market ustala ceny w oparciu o swoje założenia rentowności sprzedaży i popyt ze strony klientów.
Dlatego narzuca własne ceny zakupu, a w zamian oferuje producentowi szerokie dotarcie do konsumentów.
K: Podobnie przecież funkcjonuje EMPiK, który też operuje bardzo wysoką marżą. Dostawcom oferuje za to długie terminy płatności i nie gwarantuje przy tym określonego poziomu sprzedaży. EMPiK sam decyduje o końcowej cenie książek i obniża ją według swojego uznania. Mimo to, wypracował tak silną pozycję wśród konsumentów, że większość wydawców godzi się na takie warunki.
Dla wielu autorów – to, że ich książki można kupić w EMPiKu – to swego rodzaju prestiż. Ja tu mam akurat zupełnie odmienne poglądy, ale może rozwinę to przy innej okazji.
E: Nie mogę się doczekać. A tymczasem nasuwa mi się jeszcze inny przykład, tym razem związany ze sprzedażą usług. A konkretnie usług przewozowych. Mam na myśli InPost, który od jakiegoś czasu mocno skupia się na promocji usług paczkomatowych wśród konsumentów, praktycznie ignorując marketing do biznesu. Chyba wiesz, do czego zmierzam…
K: Tak, obserwuję poczynania InPostu od samego początku i mogę śmiało powiedzieć, że to oni są największym beneficjentem tegorocznych zmian na rynku kurierskim.
Bez wątpienia dali radę, przed świętami doręczali paczki naprawdę niezawodnie. A pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu ciężko było namówić sprzedawców, żeby w swoich sklepach oferowali paczkomat jako formę dostawy. W tym roku trudno wyobrazić sobie życie bez paczkomatów!
E: I to sprawia, że biznes musi się dostosować i praktycznie każdy szanujący się sklep internetowy oferuje teraz paczkomaty.
K: Bo zasady ustala najsilniejszy – a najsilniejszy jest ten, kto posiada dostęp do konsumenta i wytworzy u niego popyt na dane towary czy usługi.
E: A reszta się do niego dostosowuje.
Wyjątkowość modelu D2C – direct to consumer i konkretne przykłady:
E: Powiedzieliśmy już, że w tradycyjnym modelu sprzedaży i dystrybucji, założenie jest takie, że każdy kolejny sprzedawca dokłada swoją marżę. Oznacza to, że producent sprzedaje swoje produkty po stosunkowo niskich cenach, tak żeby każdy kolejny pośrednik mógł jeszcze zarobić.
A na czym polega wyjątkowość modelu D2C? – bo to jest temat tego odcinka.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której producent, twórca lub usługodawca nie musi się z nikim dzielić marżą i może sprzedawać produkt lub usługę bezpośrednio do klientów końcowych.
Wydaje się zbyt dobre, aby mogło być prawdziwe? Właśnie takie możliwości daje D2C.
K: A najlepiej jest to widoczne w internecie, bo tutaj ścieżka dotarcia do klienta jest dużo krótsza.
E: To podajmy wreszcie jakieś przykłady! Przyjrzyjmy się projektom, których twórcy osiągnęli sukces na rynku amerykańskim.
K: Mój ulubiony przykład to DollarShaveClub. To jeden z pierwszych sklepów internetowych działających na zasadzie miesięcznego abonamentu.
Wystartował w marcu 2012 roku, dostarczał wtedy maszynki do golenia i głównie dzięki świetnemu filmikowi promocyjnemu szybko zyskał popularność. Sklep ciągle działa, a w 2016 roku został kupiony za niecały miliard dolarów przez Unilever – po to, by walczyć z Gillette. Dzisiaj oprócz maszynek do golenia oferuje także szereg innych kosmetyków dla mężczyzn.
Innym przykładem jest Casper – twórca i sprzedawca materacy do spania. Od samego początku mieli własny pomysł na zmianę tego, jak sprzedawane są materace ogólnie, nie tylko w internecie. Chcieli uproszczenia tego procesu i sprawienia, że będzie bardziej przyjazny dla kupujących.
Zauważyli, że materace są drogie, ich wybór jest mocno utrudniony ze względu już nie tylko na rozmiary, ale też rozmaite rodzaje i sposoby wykonania. A kilkanaście minut, spędzonych w tradycyjnym sklepie nie wystarcza, by podjąć decyzję o wydatku rzędu kilku tysięcy złotych.
Aby skutecznie sprzedawać materace, przygotowali rewelacyjną stronę internetową, która jest wręcz stworzona do sprzedaży jednego produktu i pasuje do filozofii firmy, która za tym materacem stoi.
E: Trzecią w kolejności marką, którą warto opisać, jest Chewy – sprzedawca żywności i akcesoriów dla zwierząt. Ten internetowy sklep zoologiczny pokonał drogę od zera do 3,5 miliarda dolarów przychodów w zaledwie 8 lat! Zaczął od prostej strony i oferty tylko dla właścicieli psów i kotów, stopniowo rozszerzał o kolejne asortymenty i zmieniał witrynę, by wreszcie wprowadzić u siebie opcję autoship – automatycznego zamawiania produktów w określonym czasie. Obecnie firma notowana jest na amerykańskiej giełdzie i radzi sobie znakomicie.
Są jeszcze inne, mniej znane, ale zdecydowanie szybko rosnące marki.
K: Na przykład Haus – firma produkująca i sprzedająca własne alkohole, która postawiała na unikalny design czy smaki. Może się też pochwalić świetnymi opakowaniami, które są idealnie dopasowane do oferowanych produktów.
E: Judy – zestawy pierwszej pomocy / przetrwania na wypadek rozmaitych zdarzeń losowych, zawierające takie rzeczy jak podstawowe narzędzia, wodę, żywność czy pakiety pierwszej pomocy.
K: Harkla – produkty dla dzieci o specjalnych potrzebach, takie jak kołdry obciążeniowe, kocyki, kamizelki. Ich misją jest pomaganie dzieciom z autyzmem czy ADHD. Oferowany asortyment usprawnia sen, zabawę czy ogólne funkcjonowanie na co dzień.
To oczywiście tylko kilka wybranych marek. Polecam Ci zapoznanie się z nimi, sprawdzenie jak wyglądają ich sklepy i procesy sprzedaży. Z takich obserwacji można wyciągnąć dużo ciekawych wniosków dla siebie.
Co decyduje o sukcesie w modelu D2C? Plusy i minusy direct to consumer
E: Podaliśmy przykłady zagranicznych marek, które skutecznie sprzedają swoje produkty w modelu D2C. Ale spróbujmy teraz ustalić, co zadecydowało o takim sukcesie – czyli co łączy te wszystkie biznesy i czy można to zastosować na polskim rynku e-commerce.
Głównym motywem, który powiela się w każdym z przykładów jest nie tyle unikalny produkt. To nie wystarczy, bo w D2C chodzi o coś więcej – o innowacyjne podejście do klienta i samego procesu sprzedaży.
To dobrze widać na przykładzie DollarShaveClub, gdzie produktem jest zwyczajna maszynka do golenia. Innowacja polega na zaskakującej kampanii reklamowej, która idealnie trafia w potrzeby grupy docelowej. Jeśli dodamy do tego subskrypcyjny model sprzedaży – mamy przepis na sukces, którego miarą są przychody na poziomie 140 mln dolarów już w 3. roku działalności.
K: To rzeczywiście był spektakularny sukces!
W D2C najlepsze jest to, że to Ty ustalasz zasady. Jesteś jednocześnie producentem, wyłącznym dystrybutorem i sprzedawcą swoich produktów czy usług. To daje bardzo dużo swobody i mnóstwo możliwości.
Sam decydujesz o produkcie – jego wyglądzie, właściwościach i zastosowaniu. Możesz go dowolnie ulepszać i zmieniać, tak żeby trafiał w potrzeby Twoich odbiorców.
E: Poza tym – sam ustalasz ceny. Skoro nie ma ogniw pośrednich, to z nikim nie dzielisz się marżą. To też oznacza, że mając własny, unikalny produkt, nie musisz się oglądać na ceny bezpośredniej konkurencji. Cenę ustalasz w oparciu o koszty własne oraz zysk, jakiego oczekujesz ze sprzedaży. Górnym limitem jest suma, jaką mogą zaoferować Twoi klienci.
K: Oczywiście są też minusy – skoro do Twojej kieszeni trafia 100% przychodów ze sprzedaży, no to i po Twojej stronie jest 100% kosztów.
E: Czyli: koszty produkcji, koszty opakowań, koszty logistyczne, całe zaplecze sprzedażowe, realizacja zamówień i obsługa klientów.
Ponosisz też 100% kosztów promocji i reklamy. W tradycyjnym modelu dystrybucji mógłbyś korzystać np. z marketingu innych uczestników rynku – a tutaj jesteś sam.
Warto uświadomić to sobie już na samym początku i stworzyć dobry biznesplan. Tego typu projekty wymagają sporej inwestycji początkowej i osiągają rentowność dopiero przy określonej wielkości sprzedaży.
K: Trzeba tu jeszcze dodać to, co dla mnie osobiście jest największą korzyścią D2C.
W tym modelu to Ty jesteś właścicielem bazy klientów!
Ty wiesz skąd są Twoi kupujący, jak często u Ciebie kupują, na jakie kwoty i masz możliwość kontaktu z nimi. Możesz wysyłać im ankiety posprzedażowe, żeby poznać ich opinie, możesz też zaproponować ponowny zakup. Nie sprzedajesz do hurtowni 1000 sztuk i nie wiesz, co się z nimi dalej dzieje. Budujesz relacje i pozycjonujesz się w oczach klientów jako ekspert. To wartość, która długoterminowo, przyniesie największe korzyści.
D2C nie wyklucza outsourcingu – to na nim głównie się opiera
K: Skoro powiedzieliśmy już o plusach i minusach modelu D2C, to spróbujmy jeszcze ustalić, co tak naprawdę musimy zrobić, tworząc taki biznes.
E: Bo to nie jest tak, że jeśli masz dobry pomysł, to już wszystko pójdzie “z górki”. Nawet w prostym biznesie, który polega na sprzedaży w internecie jednego produktu pod własną marką, trzeba zadbać o wiele elementów.
Jeśli miałabym wymienić najważniejsze – to pierwszy będzie unikalny pomysł. Ale pomysł to nie wszystko, bo pomysł to jeszcze nie produkt. Produkt trzeba zaprojektować i przetestować.
Dalej będzie stworzenie strategii promocji i sprzedaży – czyli ustalenie grupy docelowej i kanałów dotarcia do klientów.
Potem czeka nas etap produkcji, a równolegle możemy już tworzyć sklep internetowy i rozpocząć prowadzenie działań marketingowych.
Kiedy produkt jest już gotowy, trzeba stworzyć warunki do jego przechowywania, zapewnić zaplecze magazynowe, sprawną realizację zamówień i obsługę klienta. A na koniec trzeba jeszcze zadbać o księgowość i rozliczenia.
K: Sporo tego… A w D2C jesteś właścicielem każdego z tych procesów i to ty jesteś odpowiedzialny za przeprowadzenie ich we właściwy sposób.
Mi od razu moja wyobraźnia podpowiada: skoro robię sam, to znaczy, że sam muszę produkować, magazynować, promować, sprzedawać; samodzielnie organizować zaplecze, zatrudniać pracowników, posiadać odpowiednią infrastrukturę. No brzmi to strasznie!
E: Rzeczywiście – niektórzy tak właśnie rozumieją D2C: jestem alfą i omegą, taką Zosią-samosią, wszystko wiem najlepiej i wszystko potrafię. Ale takie osoby bardzo szybko zderzają się z rzeczywistością, bo mało kto umie wszystko robić dobrze.
Ale dobra wiadomość jest taka, że wcale nie musi tak być, bo w dzisiejszych czasach mamy ogromne możliwości outsourcingu różnych usług. Od nas zależy, co zrobimy sami, a które czynności zlecimy innym podmiotom.
Takim wyrazistym przykładem jest magazynowanie i obsługa zamówień. Wybór jest następujący: możemy produkty magazynować u siebie – w domu czy w garażu, albo wynająć własny magazyn – a potem samodzielnie pakować i wysyłać paczki.
Ale możemy też cały ten proces zlecić firmie logistycznej, która zrobi to za nas – a my zyskamy dzięki temu czas, który możemy wykorzystać np. na promowanie naszego produktu i budowanie relacji z klientami. W ten sam sposób możemy outsource’ować każde działanie z tej listy.
Weźmy inny przykład – korzystanie z zewnętrznych usług księgowych jest już teraz w małych firmach standardem, tak samo jak zlecanie innym podmiotom produkcji. Jeśli chcemy wytworzyć np. notes czy kalendarz, to nie kupujemy maszyny drukarskiej. Przygotowujemy projekt, a druk zlecamy w drukarni i nad tym raczej nikt się nie zastanawia.
Wątpliwości często pojawiają się przy procesach związanych komunikacją z klientami, a także z promocją i sprzedażą, ale i one mogą być z powodzeniem zlecane na zewnątrz.
Gdybym miała z tej całej listy wybrać elementy biznesu, których nie chciałabym outsource’ować, to byłyby to właśnie sprzedaż, marketing i projektowanie produktu. To są dla mnie takie wyznaczniki indywidualności.
Podsumowując, outsource’ować można wszystko. Co najważniejsze, przez cały czas to Ty pozostajesz właścicielem każdego procesu. Na żadnym etapie nie przekazujesz nikomu prawa do dysponowania Twoim produktem i z nikim nie dzielisz się marżą. Outsourcing polega na tym, że do każdego z tych procesów kogoś wynajmujesz.
Wydawanie książek w modelu self-publishing jako najlepszy przykład zastosowania podejścia “direct to consumer”
K: Podczas naszej rozmowy podaliśmy Ci wiele różnych przykładów na zastosowanie modelu D2C w praktyce. Dla mnie najlepszym przykładem podejścia direct to consumer w Polsce jest wydawanie książek w modelu self-publishing.
Nie mówię tego dlatego, że gdzieś to wyczytałem, tylko tym na co dzień zajmujemy się w IMKER – wspieramy konkretnych twórców przy wprowadzaniu ich książek na rynek.
W skrócie, w self-publishingu autor staje się samodzielnym wydawcą, czyli producentem swojego produktu, a następnie jest jego sprzedawcą. To autor odpowiada za cały proces i – przy dobrze przeprowadzonym projekcie – jest też jego największym beneficjentem.
E: Nie znaczy to oczywiście, że wszystko robi sam. W tej całej wędrówce jest wiele etapów do przejścia i na każdym z nich można korzystać ze wsparcia różnych podwykonawców.
K: Podczas pisania książki autora wspiera redaktor i korektor. Następnie projektant graficzny pomaga mu w szykowaniu okładki i wyglądu całej publikacji. Książka trafia do drukarni, stamtąd do magazynu, skąd będą realizowane zamówienia. W międzyczasie kolejni specjaliści uruchamiają sklep internetowy i szykują kampanię sprzedażową. Na końcu zostaje bieżąca obsługa klientów, odpowiadanie na ich pytania czy rozpatrywanie zwrotów i reklamacji. Każdy z tych etapów można dostosować do siebie i wręcz trzeba to robić.
E: Najwięcej zyskują i najlepiej wypadają ci twórcy, którzy mają właśnie wspomniane wcześniej bezpośrednie dotarcie do kupujących. Prowadzą bloga, mają swój newsletter czy zgromadzą własną społeczność w social mediach.
K: I nie chodzi tylko o to, jak liczna jest społeczność, ale też o to, jak bardzo jest zaangażowana i gotowa płacić za wartościowe treści. Gdy autorzy odpowiednio pokierują procesem tworzenia, promocji i dystrybucji książek, to bardzo szybko uzyskują konkretne rezultaty.
E: To tyle jeżeli chodzi o self-publishing, bo ten temat zdecydowanie zasługuje na szersze omówienie i na pewno zrobimy to w kolejnych odcinkach naszego podcastu.
Podsumowanie odcinka:
K: To co – teraz 30-sekundowe podsumowanie? Tym razem twoja kolej. Już odpalam stoper!
E: Dobra!
K: Czas start!
E: W modelu D2C jesteś jednocześnie producentem, dystrybutorem i sprzedawcą swojego produktu. Ty ustalasz ceny i do Ciebie trafia 100% przychodów. Ty ponosisz też 100% kosztów. Taki projekt wymaga sporej inwestycji początkowej, zaangażowanej społeczności i dobrej strategii.
D2C to trend, którego nie można pominąć, jeżeli mówimy o przyszłości e-commerce. Przekonuje się do niego coraz więcej firm, bo dzięki takiemu podejściu mogą sprzedawać swoje produkty bezpośrednio klientom końcowym.
K: Idealnie wyrobiłaś się w czasie 🙂 Dodałbym tylko jedno – D2C to nie jest sposób na szybki i łatwy zarobek. To jest podejście długoterminowe. Decydując się na taki biznes, musisz uzbroić się w cierpliwość i konsekwentnie realizować swój plan krok po kroku.
Na zakończenie:
E: Dziękujemy, że wysłuchałeś naszej rozmowy do końca. Jeśli Ci się podobało, poleć ten podcast swoim znajomym. Będziemy też wdzięczni za Twoją opinię. Możesz zostawić komentarz albo napisać do nas bezpośrednio na adresy mailowe: ewa.bartnik@imker.pl
K: Albo krzysztof.bartnik@imker.pl.
W kolejnych odcinkach będziemy chcieli Ci przybliżyć temat self-publishingu: jak to wygląda “od kuchni”, na czym dokładnie polega i czym różni się od wydawania książki w tradycyjnym wydawnictwie.
E: Powiemy też trochę liczbach! Ile to kosztuje i czy faktycznie można na tym zarobić.
K: Chętnie też dowiemy się, o czym Ty chcesz posłuchać, dlatego będziemy wdzięczni za Twój komentarz.
Jeszcze raz Ci dziękujemy i do usłyszenia!
E: Do usłyszenia!