fbpx

Zapisz się! » do newslettera i odbierz Biznesplan dla self-publisherów!

Wystarczy po prostu odważyć się i zacząć mówić po angielsku – wywiad z English Speaking Mum

  z dnia: 22 października 2024

Ważne jest, aby nie nakładać na siebie presji, że musimy mówić perfekcyjnie i nie popełniać błędów. To naturalne, że czasami nie wiemy, jak coś powiedzieć. Nie musimy też mówić przez cały czas w obcym języku, wystarczy nawet 15 min dziennie – mówi Justyna Winiarczyk, znana w internecie jako English Speaking Mum, autorka bloga, kursów i książek do nauki języka angielskiego dla dzieci, propagatorka dwujęzyczności zamierzonej.


W tym artykule przeczytasz o:

Jak zaczęła się Twoja przygoda z nauczaniem języka angielskiego w internecie?

Moja przygoda z nauczaniem języka angielskiego online zaczęła się w dość nietypowy sposób – od stworzenia produktu, wynikającego z osobistej potrzeby oraz potrzeb innych osób z mojej niszy. Jestem mamą, która mówi do swojego dziecka także po angielsku, praktykując dwujęzyczność zamierzoną, co w Polsce jest stosunkowo nowym podejściem. Z wykształcenia jestem tłumaczką.

Wszystko zaczęło się od tego, że założyłam na Facebooku grupę “Mamy mówią po angielsku”. Ta społeczność stale się powiększała, pomagałyśmy sobie wzajemnie rozwiązywać nasze zagwozdki językowe. Byłyśmy świadome, że nie będąc rodzimymi użytkowniczkami języka angielskiego (native speakerkami), nie zawsze znamy naturalne zwroty związane z macierzyństwem, dziećmi i codziennym życiem.  Dostrzegłyśmy, że na rynku brakuje produktu, który odpowiada na ten problem.

Poczułam wenę i postanowiłam wypełnić tę lukę. Bazowałam przy tym na notatniku, który prowadziłam na własne potrzeby, mówiąc do dziecka po angielsku w domu. Przeanalizowałam swoje zapiski, uporządkowałam je i podzieliłam na kategorie. Następnie przesłałam je do brytyjskich korektorek i redaktorek, które same były mamami, aby wyłonić najlepsze tłumaczenia.

Mając gotowy, sprawdzony produkt, założyłam sklep internetowy, nie mając wcześniej żadnego doświadczenia w prowadzeniu działalności online. Udostępniłam e-book na swojej grupie na Facebooku i już pierwszego dnia otrzymałam kilkadziesiąt zamówień. Bardzo szybko przekroczyłam limit przychodu obowiązujący na działalności nierejestrowanej, więc musiałam założyć własną firmę.

Wszystko więc potoczyło się dość szybko, trochę chaotycznie, ale wynikało z czystej pasji oraz potrzeby – mojej i innych mam.


Wspomniałaś o dwujęzyczności zamierzonej – czy to podejście stało się teraz trendem w Polsce? Czy uważasz, że byłaś jedną z pierwszych osób, które spopularyzowały tę metodę nauki języka w naszym kraju?

Obecnie na pewno jest nas więcej, choć trudno określić dokładną liczbę, ponieważ dwujęzyczność zamierzona to proces zachodzący w domowym zaciszu, brak jest badań czy statystyk na ten temat. Jednak niewątpliwie zyskała ona na popularności, głównie dzięki mediom społecznościowym, gdzie coraz częściej pojawiają się dyskusje na ten temat.

Byłam pierwszą osobą, która wprowadziła na polski rynek produkty ułatwiające poprawne mówienie do dzieci w drugim języku, a mianowicie e-booki z gotowymi zdaniami. Wcześniej jednak były już inne mamy prowadzące blogi o dwujęzyczności zamierzonej, i to właśnie od nich, a także z YouTube’a, sama dowiedziałam się o tej metodzie.


Czy masz jakieś sprawdzone metody, które warto stosować, aby podczas nauki kilku języków jednocześnie dziecko nie myliło ich ze sobą i miało wszystko dobrze usystematyzowane?

Przede wszystkim należy obalić mit, że dziecku pomieszają się języki. Jest to często obawa obywateli państw jednojęzycznych. W krajach, w których obowiązuje kilka języków urzędowych, nikt nie zastanawia się nad tym, czy dziecko da sobie radę z ich nauką, czy coś mu się pomiesza. Podobnie jest w rodzinach, gdzie rodzice pochodzą z innych krajów, posługują się odmiennymi językami. Takie rodziny po prostu używają swoich języków na co dzień – często przełączając się między nimi w zależności od sytuacji. Nikomu nie przychodzi do głowy, że aby dziecko nauczyło się dwóch języków, musi słyszeć jeden w poniedziałki, a drugi w środy, bo inaczej mu się pomiesza.

Jeszcze kilka lat temu uważano, że naukę kilku języków równocześnie trzeba ściśle oddzielać. Dużą popularnością cieszyła się m.in. metoda OPOL (one person, one language), w ramach której jeden rodzic posługiwał się jednym językiem, a drugi mówił w innym. To dobra metoda np. w przypadku rodzin na emigracji, ale obecnie wiemy, że nie jest konieczna ani najlepsza w każdym przypadku. Obalam ten mit na własnym przykładzie. Dzieci są geniuszami językowymi, potrafią bardzo dobrze je rozróżniać. Sama wprowadziłam także trzeci język, od trzecich urodzin mówiąc do mojego dziecka również 15 minut dziennie po niemiecku. 

Dobrą praktyką jest po prostu zacząć i nie bać się, że coś się dziecku pomiesza. Ważne jest również, aby nie nakładać na siebie presji, że musimy mówić perfekcyjnie i nie popełniać błędów. To naturalne, że czasami nie wiemy, jak coś powiedzieć. Nie musimy też mówić przez cały czas w obcym języku, nawet 15 min dziennie potrafi przynieść fajne rezultaty. Język jest narzędziem do komunikacji, nie chodzi o to, by posługiwać się cały czas piękną angielszczyzną, być poprawnym gramatycznie, brzmieć jak native speaker. Polski system nauczania zaszczepił w nas perfekcjonizm językowy oraz przesadne skupienie na błędach, co skutkuje często blokadą językową.


Co byś zmieniła w podstawie programowej, w sposobie nauczania języka obcego w polskich szkołach?

Zmiany konieczne są już na poziomie przedszkola. Obecnie panuje błędne przekonanie, że dzieci powinny jedynie “osłuchać się” z językiem, dlatego śpiewają piosenki, uczą się pojedynczych słówek, np. nazw kolorów czy zwierząt. Nie oczekuje się od nich, że mają one cokolwiek powiedzieć. Znajomość nazw kolorów czy liczb nie daje umiejętności komunikacji, aktywnego posługiwania się językiem obcym, bo jakie zdanie można ułożyć z tych pojedynczych słów? 

W przedszkolach i żłobkach powinno się mówić do dzieci, wydawać polecenia w języku angielskim oraz uczyć je gotowych zwrotów. W idealnym świecie elementy drugiego języka wprowadzane byłyby nie tylko na zajęciach angielskiego, ale również w trakcie dnia w przedszkolu lub szkole. Ważne, aby skupiać się na przydatnych zwrotach, które pozwolą dzieciom wyrazić swoje potrzeby np. że chcą pić czy skorzystać z toalety. 

Aby osiągnąć realne zmiany, trzeba również zwiększyć liczbę godzin języka angielskiego w szkołach i ekspozycję na ten język. Uważam, że dzieci powinny się nim otaczać codziennie, ponieważ systematyczność jest kluczowa w nauce języka obcego. Nawet najlepsze metody nie wystarczą, jeśli zajęcia odbywają się tylko dwa razy w tygodniu po 30 minut.


Byłaś w kontakcie z brytyjskimi korektorkami i redaktorkami. Czy wiesz, jak wygląda nauczanie języków obcych za granicą? Czy stosowane są tam jakieś lepsze praktyki w porównaniu do tych u nas?

Nie interesowałam się tym, jak wygląda nauka drugiego języka w Wielkiej Brytanii, ale rzeczywiście w wielu państwach, np. w krajach skandynawskich, nauczanie języków obcych funkcjonuje dużo lepiej. Podczas pobytu w Norwegii zauważyłam, że większość ludzi, niezależnie od wieku, płynnie posługuje się angielskim i nie ma problemu z komunikacją w tym języku.

Co działa tam inaczej niż w Polsce? Nie ma na to zapewne jednej odpowiedzi, ale podejrzewam, że nie chodzi wyłącznie o system edukacji, a cały system naczyń połączonych. W telewizji są napisy, nie ma lektora tak jak w Polsce, na ulicy napisy również są po angielsku. Język angielski jest wszechobecny w tych krajach. 

W Polsce język angielski wciąż postrzegany jest głównie jako przedmiot szkolny. Coś, co trzeba wykuć, zaliczyć, z czego trzeba otrzymać dobrą ocenę, zdobyć certyfikat. Konieczna jest więc zmiana postrzegania języka obcego, jako narzędzia do komunikacji, które można wykorzystywać na co dzień. 

Niestety wielu Polaków zmaga się z blokadą językową, wynikającą z presji, jaką sami na siebie nakładamy i jaką nakłada na nas szkoła. Boimy się, że za granicą ktoś rozpozna nas po wyraźnym akcencie, obawiamy się oceny, a prawda jest taka, że nikt nie skrytykuje tak naszej znajomości angielskiego jak drugi Polak. Dla mnie obawa przed “polskim akcentem” jest irracjonalna, bo przecież celem wcale nie powinno być udawanie native speakera. Marzy mi się, abyśmy zaczęli podchodzić do tego tematu bardziej na luzie. 

Wierzę głęboko, że dwujęzyczność zamierzona, którą propagujemy, uleczy ten problem. Nasze dzieci nie wstydzą się już mówić po angielsku, ponieważ jest to dla nich naturalne, jest to ich drugi język. Panuje jednak wciąż przeświadczenie, że aby nauczać dzieci języka obcego, trzeba być nauczycielem lub osobą z zaawansowanym poziomem znajomości języka, ale to nieprawda. Są mamy, które w ogóle nie uczyły się angielskiego i jest to ich pierwsze zetknięcie z językiem odbywa się poprzez naukę z dziećmi. A te bardzo szybko je przeganiają w nauce i o to chodzi. Bo dzieci chłoną wiedzę jak gąbki. Mam teraz siedmiolatka w domu i mimo że jestem po studiach językowych, to często on czuje język lepiej i ja się go pytam, jak coś powiedzieć.


Ta dwujęzyczność zamierzona, chęć nauki języka obcego własnych dzieci, może też zmotywować mamy do nauki, sprawić, że one siłą rzeczy zaczną się płynnie komunikować po angielsku, a więc korzyści wynikających z tego podejścia jest wiele.

Na moim blogu zamieściłam wpis “Dwujęzyczność zamierzona jako najlepsza szkoła językowa dla rodzica”. I potwierdzam to. Nawet na studiach nie nauczyłam się tyle słownictwa co w domu, ucząc moje dziecko drugiego języka. Mamy, które mają niższy poziom, również są bardzo zadowolone, mówią, że w końcu się rozgadały, przełamały barierę językową, ponieważ dzieci nie oceniają. 

W moich produktach oferuję gotowe zdania przydatne w codziennych sytuacjach, tak aby drugi język stał się czymś naturalnym dla mamy i dziecka, elementem ich codzienności. Wielu rodziców zaczyna od prostych, pojedynczych zdań, nie trzeba mówić płynnie piękną angielszczyzną przez godzinę, aby się czegoś nauczyć i przekazać to dziecku. Wystarczy po prostu odważyć się i zacząć.


Jak obecnie poszerzasz swoje grono odbiorców, docierasz ze swoją ofertą do kolejnych mam?

Równocześnie ze sklepem założyłam również bloga. Zaczęłam go prowadzić, ponieważ chciałam się wyżyć kreatywnie. Spisywałam tam swoje doświadczenia, recenzje książek, polecenia itd. Potrzebowałam miejsca, gdzie mogłabym ogłaszać, że nowe posty pojawiły się na blogu, dlatego założyłam również profile w mediach społecznościowych. Obecnie mam ponad 20 tys. obserwatorów na Instagramie. Co ciekawe, udało mi się zgromadzić dość liczną społeczność, mimo że w ogóle nie pokazuję w internecie siebie ani swojego życia, nie wstawiam zdjęć, nie robię gadanych stories czy live’ów. Bardzo cenię prywatność. Jest to dla mnie potwierdzenie powiedzenia, że chcieć to móc.

Myślę jednak, że najwięcej zyskałam dzięki poczcie pantoflowej. Większość nowych osób dołącza do mojej społeczności dzięki rekomendacjom jej członków. Dlatego też mam poczucie, że moja społeczność jest bardzo zaangażowana, rzeczywiście zainteresowana tym, co mówię i tworzę.

Od początku zbierałam również zapisy na newsletter, bo wiedziałam, że to forma kontaktu, która buduje bliskość i zażyłość ze społecznością. Obecnie mój newsletter subskrybuje ok. 7 tys. osób, a jego otwieralność wynosi ponad 50 proc. Tworzę go nieprzerwanie od czterech lat, a jego charakter jest bardzo osobisty, motywujący i inspirujący – i taki był mój cel. W newsletterze promuję również swoje produkty, ten kanał przynosi mi również największą sprzedaż.


Czy testujesz swoje autorskie materiały, produkty w domu, na swoim dziecku?

Tak, oczywiście. Moje produkty “rosną” wraz z moim dzieckiem. Po e-booku ze słownictwem dotyczącym niemowlaków naturalnie pojawił się taki na temat żłobka i przedszkola. W miarę jak moje dziecko się rozwija, wprowadzam coraz bardziej zaawansowane tematy. Mam tematyczne e-booki na różne okazje np. o świętach Bożego Narodzenia czy Wszystkich Świętych.


Czy na tym etapie swojej twórczości zatrudniasz dodatkowe osoby do wsparcia swojej działalności czy robisz wszystko sama?

Na szczęście dawno nauczyłam się, że nie muszę wszystkiego robić sama. Nie zatrudniam pracowników na stałe, ale korzystam z usług trzech wirtualnych asystentek, które pomagają mi w rutynowych zadaniach. Ja odpowiadam za twórczy element mojej działalności, czyli redaguję treści do materiałów, konsultuję je z native speakerami i dbam o ich wysoką jakość. Natomiast wszystkie pozostałe zadania mogę oddelegować, na przestrzeni wszystkich lat działalności wypracowałam już pewne procedury, więc dziewczyny wiedzą, co mają robić.


Jak wyglądała praca nad Twoją autorską aplikacją? Czym różni się ona w stosunku do Twoich kursów?

Aplikacja, którą oferuję, nie była tworzona pode mnie. Chciałam wprawdzie zrobić coś takiego, miałam takie ambicje, ale ta branża jest trudna. Taki projekt wymaga dużych inwestycji na początku, a nie gwarantuje zupełnie ich zwrotu. Zniechęciło mnie również to, że nawet aplikacje tworzone przez duże korporacje, takie jak Znanylekarz, działają słabo, ciągle się zawieszają, pojawiają się jakieś błędy. Dlatego postanowiłam zrezygnować z tego pomysłu i zrobić coś pośredniego – korzystam z platformy kursowej, która zaoferowała mi stworzenie aplikacji. Jest ona taka sama dla każdego użytkownika platformy, jest pewien wzór, interfejs, jest to gotowe narzędzie, do którego ja mogę jedynie dodawać treści.

Chociaż domyślnie aplikacja ta oferowała wrzucanie do niej filmowych kursów, postanowiłam podejść do tego kreatywnie i wykorzystać ją na swój sposób. Wdrożyłam zatem do niej gotowe zdania na różne sytuacje z wymową od brytyjskiego lektora. Działa jak baza, wyszukiwarka przydatnych zwrotów, uporządkowanych tematycznie. Dodatkowo są tam również dostępne quizy, które pozwalają sprawdzić swoją wiedzę, oraz strefa rodzica, gdzie można znaleźć artykuły na różne tematy oraz rekomendacje książek i innych materiałów dydaktycznych. Tworząc aplikację zamysł był taki, by wszystko było w jednym miejscu, dostępne dla rodzica od ręki.


Co jest obecnie Twoim głównym produktem?

Klienci bardzo chętnie kupują moje dwujęzyczne książki dla dzieci. Zawsze marzyłam o ich wydaniu, obecnie mam ich na koncie sześć. Wisienką na torcie była jednak książka dla rodziców i to ją postrzegam jako moje największe osiągnięcie, jestem z niej najbardziej dumna. Zawsze polecam ją wszystkim moim odbiorcom, gdyż stanowi prawdziwe kompendium wiedzy o dwujęzycznym wychowaniu w Polsce. Zawiera porady, praktyczne wskazówki i odpowiedzi na pytania od rodziców.

Z biznesowego punktu widzenia moim głównym produktem są e-booki z gotowymi zdaniami, które najlepiej się sprzedają i mają bardzo dobre opinie.

Obecnie pracuję nad platformą subskrypcyjną, na której będą dostępne materiały dla rodziców i nauczycieli, które będą mogli pobierać, drukować i bez przygotowania wykorzystywać w zabawie z dziećmi. Materiały te będą dotyczyć różnych kategorii tematycznych, a ich celem będzie przekazywanie dzieciom wiedzy o świecie po angielsku. Czuję, że takie miejsce jest uzupełnieniem kolejnej dużej luki na rynku.


Jakie masz plany na rozwój swojej działalności?

Mam bardzo dużo planów, brakuje mi jedynie czasu na ich realizację. Obecnie priorytetem jest dla mnie platforma, o której wspomniałam. W drugiej kolejności chciałabym uruchomić produkt dla przedszkoli. Mam już gotowe treści, ale pracuję jeszcze nad ofertą, marketingiem itd. 

Chciałabym, aby nauczyciele zaczęli mówić do dzieci po angielsku już w przedszkolu, nawet w minimalnym zakresie, nawet bez zaawansowanej znajomości języka. Aby im to ułatwić, przygotowałam specjalny pakiet, obejmujący wspomnianą apkę, w której każdy nauczyciel miałby swoje konto z gotowymi zwrotami. Dodatkowo dostępne byłyby w nim filmiki po angielsku dla dzieci, które nauczyciele będą mogli odtwarzać maluchom na zajęciach, aby te przyswoiły sobie gotowe odpowiedzi. Bardzo liczę na to, że przedszkola będą otwarte na tę inicjatywę.


Dlaczego zdecydowałaś się wydać książki w modelu self-publishingowym?

Ze względu na wolność wyboru, zachowanie kontroli nad każdym etapem procesu wydawniczego oraz zysk. Ważny był dla mnie również brak deadlinów, bo chcę praktykować tak zwany “slow life”. Lubię robić rzeczy we własnym tempie, na spokojnie. Gdybym miała wyznaczone konkretne terminy na napisanie książki, bardzo by mnie to stresowało. Chciałam również pokazać innym na swoim przykładzie, że da się wydać książkę samodzielnie.


Czyli nie rozważałaś nawet współpracy z wydawnictwem?

Nie, ale od początku mojej kariery zawodowej pracowałam wyłącznie jako freelancerka, więc był to dla mnie naturalny wybór. Wiele osób nie myśli nawet o tym, że można wydać książkę samodzielnie i od razu poszukują wydawnictw chętnych do współpracy. W moim przypadku było zupełnie odwrotnie – nawet nie pomyślałam o współpracy z wydawnictwem. I absolutnie nie żałuję takiej decyzji, była to świetna przygoda, wiele się w tym procesie nauczyłam.

IMKER
IMKER

Firma IMKER od 2015 roku wspiera twórców i producentów we wprowadzaniu własnych produktów na rynek. Wyróżnia się kompleksowością usług - oferując m.in. doradztwo, usługi fulfillment, support (obsługa klienta) oraz SalesCRM (oprogramowanie do sprzedaży). IMKER prowadzi Twórców przez całość procesów związanych ze sprzedażą w internecie, od uruchomienia sprzedaży, poprzez przedsprzedaż, magazynowanie, pakowanie i wysyłkę, aż do profesjonalnej obsługi klienta i zwrotów.

Odbierz wartościowy bonus przy zapisie do newslettera!

Wzór biznesplanu książki dla selfpublishera na 12 miesięcy! Będziemy Ci także regularnie wysyłać ciekawe inspiracje dotyczące świata twórców online.

    Twoje dane osobowe będą przetwarzane w celu obsługi newslettera przez Imker Spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością z siedzibą w Zamościu, ul. Szczebrzeska 55A, 22-400 Zamość, KRS: 0000967893, na zasadach opisanych w polityce prywatności. W każdej chwili możesz zrezygnować.

    Twoje dane są u nas bezpieczne. 🛡️