fbpx

Zapisz się! » do newslettera i odbierz Biznesplan dla self-publisherów!

Posiadanie obserwujących to nie jest to samo, co posiadanie społeczności – wywiad z Aleksandrą Pakułą

  z dnia: 3 lipca 2024

W tym artykule przeczytasz o:

Wydając swoją pierwszą książkę, byłam przekonana, że sprzedam nie więcej niż 1000 egzemplarzy. Ostatecznie pierwszy nakład książki wynosił 3000 egzemplarzy i wyprzedał się bardzo szybko. Ta pierwsza publikacja była testem dla mojej społeczności, pokazała, że ludzie mi ufają – mówi Aleksandra Pakuła, trenerka etykiety i ekspertka savoir-vivre, założycielka Instytutu Etykiety, autorka książek i kursów.


Jak zaczęła się w Pani przypadku przygoda z twórczością internetową? Dlaczego postanowiła Pani w ogóle rozpocząć działalność online?

Zaczęłam działać w internecie po tym, jak wyrzucono mnie z pracy. Zajmowałam się marketingiem. W pewien piątek przyszłam do pracy i choć nic na to nie wskazywało, dowiedziałam się, że już więcej mam nie przychodzić. Jak pewnie dla każdego, było to dla mnie dosyć trudne doświadczenie. Gdy wróciłam do domu, zaczęłam oczywiście intensywnie szukać pracy, ale nie było to takie łatwe siedem lat temu. Rynek nie był aż tak otwarty. Dodatkowo byłam młodsza, miałam mniejsze doświadczenie. Z tego względu szukanie pracy zajęło mi trochę czasu. 

Żeby więc w przerwach nie zwariować, postanowiłam, że założę bloga. Wtedy wszyscy pisali blogi. Stwierdziłam, że fajnie byłoby mieć takie miejsce, w którym można wyrazić siebie i coś o sobie powiedzieć. Początkowo pisałam o rzeczach, na których kompletnie się nie znałam, czyli o organizacji czasu, chociaż nie umiałam organizować czasu, o gotowaniu, chociaż gotowanie nie było moją mocną stroną. Wówczas kompletnie nikt tego nie czytał, nawet moi rodzice. Ale już wtedy interesowałam się tematem etykiety. 

Jestem absolwentką dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim i tam uczęszczałam na zajęcia z etykiety. Chodząc na rozmowy kwalifikacyjne, obserwując zachowania rekruterów i kandydatów, postanowiłam zadziałać w obszarze etykiety właśnie w kontekście biznesowym. Napisałam więc na moim blogu artykuł o tym, kto pierwszy powinien podać rękę, a zaraz później tekst o tym, dlaczego nie zaczynamy maili od “witam”. Nagle te artykuły stały się viralami, a mój niepoczytny blog zyskał tysiące czytelników. Postanowiłam więc, że rozwinę temat savoir-vivre’u, bo jest w nim potencjał. Znalazłam już wówczas pracę, wróciłam na etat, ale z bloga nigdy nie zrezygnowałam i po pięciu latach mogłam ostatecznie rzucić pracę, by zająć się tylko internetem. Zaczęłam też rozwijać inne media społecznościowe.


Czyli wszystko zaczęło się od bloga. A co było dalej? Bo teraz działa Pani również na YouTube, Instagramie. Jaki jest obecnie Pani główny kanał w internecie?

Dzisiaj moim głównym kanałem jest Instagram, ale goni go YouTube. Nie zawsze tak było – pierwszym kanałem, jaki założyłam po blogu, był Facebook. To jeszcze były czasy, kiedy znacznie więcej osób korzystało z Facebooka niż z Instagrama, również ja. Następnie powstał mój kanał na YouTube i profil na Instagramie. YouTube przez chwilę stał w miejscu, bo moje pierwsze filmy były marnej jakości. W pewnym momencie je ukryłam i przez jakiś czas nie wracałam do nich. Za to Instagram krok po kroku się rozwijał – byłam bardzo konsekwentna, jeśli chodzi o publikację treści. 

Pamiętam jak niesamowicie cieszyłam się z pierwszego tysiąca osób, bo tysiąc to jest taka liczba, która, moim zdaniem, pokazuje już, że śledzi nas ktoś więcej niż tylko znajomi. Szczególnie jeśli ten tysiąc nie jest kupiony. Dzisiaj moje konto na Instagramie obserwuje ponad 140 tysięcy osób. Do YouTube’a z kolei miałam kilka podejść, bo po tym pierwszym, kiedy opublikowałam dwa filmy dawno, dawno temu, zrobiłam jeszcze jedno. Nagrałam wówczas kilkanaście filmów. Dzisiaj są ukryte. Nie chcę do nich wracać, bo po ich publikacji zmierzyłam się z dużą falą hejtu. Zawsze jest tak, że gdy wchodzimy w nowy kanał, kiedy nie mamy tam jeszcze zbudowanej swojej publiczności, to trafiamy do ludzi “dziwnych i dziwniejszych”. Gdy już stałam się taką“ułożoną” twórczynią internetową, wróciłam do YouTube’a i dzisiaj go profesjonalizuję. Widzę, że rzeczywiście buduje on dobre zasięgi i jest miejscem pozwalającym na tworzenie dłuższych treści, filmów.


Z jakim odbiorem w internecie spotkały się treści, które Pani tworzy, dotyczące savoir-vivre? Liczba Pani obserwujących, szczególnie na Instagramie, świadczy o tym, że temat etykiety nadal interesuje nawet młode pokolenie. Czy młode osoby znają zasady savoir-vivre i wdrażają je w życie? Czy są nam one nadal potrzebne w XXI wieku?

Uważam, że nie jest z nami tak źle, jak sobie wyobrażamy. Ja sama zaliczam się jeszcze, mam nadzieję, do młodego pokolenia, bo urodziłam się w 1994. Dobre maniery są nam potrzebne i dostrzegamy potrzebę poznawania ich, ale w rozumieniu współczesnym. Bo jeśli w czyjeś ręce wpadnie książka sprzed 10 czy 20 lat lub treści autorstwa osoby, która jeszcze mentalnie jest w tamtych czasach, była uczona przez znacznie bardziej konserwatywne osoby, to faktycznie można się przerazić. 

W tych starszych publikacjach jest mnóstwo seksizmu, klasizmu i to nie jest savoir-vivre, który interesuje młode osoby. Ale te osoby, które nie godzą się na przykład na klasizm, na dzielenie ludzi ze względu na ich zamożność, płeć itd. same zderzają się na przykład ze światem biznesu, biorą udział w rozmowach kwalifikacyjnych do dużych korporacji, gdzie mają styczność z różnymi kulturami. Duże firmy mają oddziały w Azji, Stanach, niekiedy w krajach Afryki, zderzają się w nich zupełnie różne konteksty kulturowe, grupy wiekowe i okazuje się, że zasady savoir-vivre są nam po prostu są potrzebne, żeby czuć się pewnymi siebie w nowych sytuacjach. I ja właśnie do tego typu etykiety staram się przekonywać. 

Edukuję też na temat zasad tradycyjnego, damsko-męskiego savoir-vivre, ale zawsze podkreślam, że do tanga trzeba dwojga i przede wszystkim trzeba być dla siebie partnerami. Bo załóżmy, że mężczyzna chce otworzyć kobiecie drzwi, a ona uważa, że to przestarzały zwyczaj i wtedy nie będzie w tym nic grzecznego, tylko raczej skończy się na szarpaninie o te drzwi. Do kultywowania takich zasad trzeba dwojga, ale do tego, by ładnie pisać maile z zachowaniem zasad poprawnej polszczyzny, czy do tego, by nie przechodzić z wszystkimi na “ty”, jak w Starbucksie, jestem w stanie przekonać większą grupę osób. 

Od czasu do czasu spotykam się z hejtem. Ale płynie on do mnie przede wszystkim od osób, które trafiają przypadkowo na moje treści i widzą mały wycinek mojej twórczości. Wyświetli im się np. film o eleganckim ubiorze podczas świąt i postrzegają to w kategoriach odbierania wolności, a zupełnie umyka im to, że w dwudziestu poprzednich filmach mówiłam o tym, że zasady są dla nas, to, czy chcemy ich przestrzegać, to jest nasza decyzja. Moi odbiorcy mogą sobie z nich wybierać to, co jest im w danym momencie potrzebne. Nie wiem, czy ktokolwiek jest odporny na hejt, ale myślę, że z czasem i w tym temacie nabiera się doświadczenia i uczymy się odróżniać konstruktywną krytykę, która się przydaje, chociaż boli, od hejtu, który najłatwiej jest zignorować, bo nic tak nie karmi hejtera jak nasza uwaga. 


Jak Pani sobie radzi z hejtem? Czy stara się Pani w jakiś sposób odpowiadać na tę krytykę, czy raczej ją ignorować, a może edukować na ten temat?

W dużej mierze zależy to od dnia. Staram się stosować zasadę „kill them with kindness”, czyli pokonaj nieuprzejmość uprzejmością. Do osób, które mnie obrażają, staram się podejść w sposób jak najbardziej uprzejmy, nawet podziękować za obraźliwy komentarz albo użyć trochę inteligentnej ironii, której próbuję się nauczyć. Gdy widzę komentarz, który mnie boli, ale nie jest napisany w sposób obraźliwy, często odczekuję kilka dni zanim odpowiem, aż emocje opadają i gdy do niego wracam, to faktycznie widzę często, na przykład, że coś źle ubrałam w słowa, albo że mój tok rozumowania nie był dobry, albo że mój ton głosu czy mimika nie były właściwe i ktoś mógł odebrać to, co mówiłam, w inny sposób, niż to było przeze mnie zamierzone. Takie konstruktywne komentarze, które nie są hejtem, tylko krytyką, biorę sobie do serca i staram się poprawić niedociągnięcia. Myślę, że moje treści nie byłyby dzisiaj takiej jakości, jakiej są, gdyby nie to, że byłam w stanie przyjąć krytykę. Natomiast komentarze typowo chamskie, wulgarne po prostu usuwam, ich autorów banuję. 

Dostrzegam też to, że w wielu osobach jest po prostu dużo zazdrości, bólu, mają same ciężki dzień w pracy i poprzez te obraźliwe komentarze próbują przenieść złe emocje na kogoś innego, bo to najłatwiejszy sposób radzenia sobie z nimi. Takie komentarze często po prostu ignoruję, jednak ich nie usuwam, jeśli nie są obraźliwe. Dzięki temu widać pewien pluralizm tych komentarzy, że nie wszystko jest cukierkowe. 


Czy są jakieś zasady savoir-vivre, które powinny obowiązywać w internecie, w social mediach?

Myślę, że ważne jest to, by nie przechodzić ze wszystkimi na „ty”. 15-20 lat temu popularne były fora internetowe, gdzie wszyscy zwracali się do siebie w ten sposób. Dzisiaj jednak internet się sprofesjonalizował, mamy tutaj autorytety, mamy obecnych dziennikarzy, polityków i tak dalej i ja sobie nie wyobrażam dzisiaj napisać do profesora Rusinka „cześć Michał”, bo ani się nie znamy, ani nie jest to mój kolega. Brzmi to dla mnie zupełnie nienaturalnie. Czy np. napisać do marszałka Szymona Hołowni, “Szymon, zrób coś z tym”. To byłoby zupełnie niewłaściwe, więc uznawanie, że w internecie możemy być ze sobą na “ty”, to jest zły pomysł.

Rekomenduję, żeby zwracać się do twórców internetowych w taki sposób, w jaki oni zwracają się do swojej publiczności. Czyli na przykład ja do moich odbiorców zwracam się na “ty” i oni jak najbardziej też w ten sposób mogą się do mnie zwracać. Tam się koleżankujemy i kolegujemy, ale jest bardzo wiele osób, które zwracają się per “państwo” i wtedy też należy się tak zwracać. W Internecie musimy być świadomi. Zupełnie nie wiem, dlaczego młode pokolenie nie rozumie tego, że nie jesteśmy tam anonimowi. Że jeśli ktoś chce, to nas znajdzie. I jak ktoś się uprze, to zrobi nam z tego powodu całkiem sporo problemów, bo możemy odczuć konsekwencje naszych działań w sieci na przykład w pracy. Pracodawca ma prawo wyciągnąć konsekwencje służbowe, jeśli pracownik jest hejterem w internecie i publikuje nienawistne komentarze. Tego, czego nie powiedzielibyśmy człowiekowi w twarz, nie powinniśmy też nigdy pisać. 


Jak wygląda przygotowanie do zawodu trenera etykiety? Czy da się w ogóle do niego przygotować? Jak wyglądało w Pani przypadku przyswajanie wiedzy o savoir-vivre, zdobywanie kwalifikacji w tym zakresie?

Nie ma takich studiów czy szkół w Polsce. Są jedynie kursy z etykiety dla trenerów, głównie za granicą. Można wziąć w takich udział w Szwajcarii, Stanach Zjednoczonych. Ale są to raczej w dużej mierze samozwańcze szkoły. Ja też mogłabym dzisiaj taką szkołę założyć i wydawać certyfikaty jej ukończenia. 

Z wykształcenia jestem dziennikarką. Ukończyłam studia licencjackie i magisterskie na Uniwersytecie Warszawskim. I to tam uczyłam się etykiety na zajęciach u profesor Małgorzaty Marcjanich, która jest absolutnym guru w tej dziedzinie w Polsce. A później rozwijałam tę wiedzę już na własną rękę, czy to poprzez kursy, czy książki. Przeczytałam na pewno całą dostępną literaturę w języku polskim na temat etykiety, savoir-vivre i protokołu dyplomatycznego. Przerobiłam również całkiem sporą część anglojęzycznych publikacji i powoli zabieram się za literaturę francuską. 

Poza książkami i kursami, istnieje też coś takiego jak aplikacja protokolarno-dyplomatyczna. Jest to szkoła przy Ministerstwie Spraw Zagranicznych dla przyszłych dyplomatów. Ale to jest zupełnie inna para kaloszy. To szkoła dla elitarnych osób, które będą następnie reprezentowały nasz kraj w zagranicznych placówkach. Ale etykieta to tylko mały wycinek dyplomacji.


Jak to jest u Polaków z zasadami savoir-vivre? Czy uważa Pani, że jesteśmy z nimi dobrze zapoznani i stosujemy je na co dzień? Czy raczej w porównaniu z innymi nacjami mamy z tym problem?

Nie powiedziałabym, że mamy z tym problem, ale trudna historia naszego kraju bardzo mocno zmieniła niektóre zasady. Polska przez wiele lat była w bloku państw z wpływami rosyjskim, komunistycznymi. W związku z tym rozwój wszelkich środowisk inteligenckich, czy arystokratycznych był w naszym kraju niemożliwy, utrudniany, wszelkie tego typu zachowania były tępione. W związku z tym przez całe lata utrwalaliśmy w sobie bardzo proste zasady. Polska była bardzo biednym krajem, wszystkiego brakowało, dla większości ludzi nie były dostępne na przykład przyjęcia, bale, gale. W związku z tym nie mieliśmy się po prostu jak z zasadami savoir-vivre zapoznać. Z tego powodu średnio nam dzisiaj idzie na przykład small talk, bo zupełnie tego nie ćwiczyliśmy. Obracaliśmy się raczej w gronie najbliższych znajomych. 

Średnio rozumiemy zasady dress code’u, czyli dobrania stroju do okazji. Objawia się to dzisiaj tym, że chcemy wszystko, wszędzie, na raz. Bardzo mocno podążamy za trendami sieciówkowymi kreowanymi przez fast fashion. Problemy ze zrozumieniem dress code’u możemy obserwować nawet w parlamencie. Mamy w obecnym rządzie może dwóch, trzech polityków, którzy mają dobrze dobrane garnitury. Większość polityków zakłada garnitury, które wyglądają jak worki. I wcale nie wynika to z braków materialnych, bo nawet kupiony w sieciówce garnitur można dopasować za kilkaset złotych u krawca. Wynika to po prostu z braku świadomości. Problem ten dotyczy również kobiet. Trudno jest nam jako kobietom budować profesjonalny wizerunek w biznesie, bo też próbujemy tak się ubrać, umalować i uczesać za każdym razem jakbyśmy się wybierały na wieczorowe przyjęcie. 

O ile grzeczność wzajemnie do siebie idzie nam dobrze i uważam, że jesteśmy gościnnym narodem, o tyle oficjalne sytuacje potrafią nas przerosnąć. To widać nawet podczas uroczystości rodzinnych, takich jak wesela czy komunie. Można wówczas obserwować, jak zachowujemy się przy stole. Albo jak zamykamy się w grupkach najbliższych znajomych i nie jesteśmy otwarci na poznawanie innych. Co świadczy właśnie o tym, że w pewnym momencie Polacy nie mieli zbyt dużej styczności z eleganckimi wydarzeniami i nie mieli gdzie nauczyć się savoir-vivre.


To bardzo ciekawe obserwacje. Jest Pani również autorką książek na temat savoir-vivre. Jestem ciekawa w ogóle skąd pojawił się ten pomysł na napisanie książki u Pani?

Napisałam trzy książki i wszystkie wydałam sama w ramach self-publishingu. Pierwsza książka stanowiła dla mnie realizację marzenia i potrzeby ustrukturyzowania tego, co robię oraz podbudowania pewności siebie. Czytelnicy moich internetowych treści publikowanych na blogu czy Instagramie bardzo często wyrywali informacje z kontekstu. Brali ich malutki wycinek, jeden post na blogu i na podstawie tego dopowiadali sobie jakieś rzeczy na mój temat czy na temat etykiety. W pierwszej książce postanowiłam więc zebrać te wszystkie zasady, to o czym mówię i w razie niedomówień odsyłać do niej mówiąc, że jeśli chcesz się zapoznać z savoir-vivre, to proponuję zacząć od tej książki, bo tam wszystko jest wytłumaczone i uporządkowane. Mi też brakowało na rynku książki tłumaczącej etykietę od podstaw. Zawarłam w niej informacje, jak zachować przy stole, jak utrzymać prawidłową postawę ciała, jak zwracać się na przykład do teściowej, gdy wybierasz się na pierwszą wizytę, a jak tuż po ślubie, jeśli ona nie zaproponowała “mamo” lub my nie chcemy się w ten sposób zwracać. Określiłabym tę książkę mianem podręcznika ratunkowego. Moja społeczność wyrażała zresztą taką potrzebę, że chcieliby mieć wszystkie zasady zebrane w jednym miejscu. 

Początkowo bardzo chciałam wydać tę książkę z wydawnictwem, ale pomimo, iż pukałam do bardzo wielu drzwi, nikt się nią zainteresował. Postanowiłam wydać ją w związku z tym sama i dzisiaj to wydawnictwa chciałyby, żebym coś z nimi wydała, ale ja już nie czuję takiej potrzeby. 


Czyli pomysł na self-publishing pojawił się trochę w związku z odrzuceniem przez wydawnictwo. Jakie teraz dostrzega Pani zalety tego modelu wydawniczego?

Podstawowym powodem, dla którego dzisiaj wydaję książki sama, a nie z wydawnictwami jest kwestia finansowa. Mając już na koncie sukcesy książkowe, zapewne dostałabym od wydawnictw więcej wolności co do treści, jednak kwestie finansowe powodują, że chce nadal wydawać samodzielnie. Moje książki są dla mnie istotnym źródłem dochodu. Oprócz tego, selfpublishing daje mi też bardzo dużą wolność, związaną z tym, że mogę wydawać, sprzedawać moją książkę tak długo, jak chcę. Mogę wprowadzać w niej zmiany takie, jakie ja chcę, a nie podążać za wytycznymi wydawnictwa. Niejeden twórca internetowy spotkał się z tym, że wydawnictwo zdecydowało o wstrzymaniu dodruków z powodu niedostosowania się do zaleceń. Jednocześnie prawa pozostawały przy wydawnictwie i twórca zostawał bez swojego dzieła.


Jedna z Pani książek dotyczy również savoir-vivre’u w biznesie. Jakie są główne różnice między etykietą pracy, w biznesie a zasadami savoir-vivre na co dzień? Czy da się zauważyć jakieś podobieństwa?

Podobieństwem jest uprzejmość, ale podstawowa różnica jest taka, że w biznesie nie patrzymy np. na wiek i na płeć. Te kwestie nie mają najmniejszego znaczenia. Nie liczy się to, czy jestem kobietą czy mężczyzną, nie ma znaczenia to, czy jestem młodszy, czy starszy. Jeśli w pracy będziemy zwracali uwagę na wiek albo płeć, to prędzej czy później zostaniemy oskarżeni o seksizm lub ageism, nawet jeśli nie było to naszą intencją. W pracy liczą się tylko stanowiska. To osoba zajmująca wyższe stanowisko proponuje np. przejście na „ty” osobie zajmującej niższe stanowisko. W biznesie dużo bardziej niż w sytuacjach prywatnych musimy uwzględniać różnice kulturowe. Bo większośc firm, nawet tych mniejszych, pracuje z międzynarodowymi kontrahentami, obsługuje zagranicznych klientów. I to, co wydaje nam się dziwne, w innych krajach jest obowiązkowe. O ile będąc na wakacjach jesteśmy w stanie w luźny sposób poznawać te zasady, to w biznesie może być trochę gorzej. Jakiś czas temu internet obiegła grafika, na której jedna z korporacji uczyła swoich pracowników, jak postępować z koreańskim przełożonym. Jak trzeba mu wręczyć wizytówkę, jak podać mu rękę i tak dalej. Ludzie się z tego śmiali, ale prawda jest taka, że w krajach z kulturą tak wysoko kontekstową, jak na przykład Korea, poznanie i stosowanie zasad ich etykiety jest niezwykle istotne. Nawet nie mamy pojęcia, jak duży może mieć to wpływ na nasze kontakty biznesowe, i jak łatwo możemy obrazić taką osobę przez nieznajomość podstawowych zasad savoir-vivre.


To jak w takim razie najlepiej przygotować się do spotkań biznesowych z osobami z zupełnie innych kultur, krajów?

Mamy błogosławieństwo internetu i możemy poszukać przynajmniej podstawowych informacji. Niestety informacje w sieci też bywają niesprawdzone. Interesującymi Polaków kierunkami są Zjednoczone Emiraty Arabskie i Dubaj. I jak się wpisze w wyszukiwarkę, jak ubrać się w Dubaju i trafi się na poradniki, ja jako osoba, która już całkiem nie zna tamtego regionu, jestem w stanie albo spaść z krzesła od śmiechu, albo z zażenowania, bo widać, że są to artykuły pisane przez osoby, które nigdy w życiu w tych krajach nie były. Zatem zawsze poszukując informacji w internecie, należy zweryfikować ich źródło. Jeśli jest to strona jakiejś marki odzieżowej, niekoniecznie będzie ona tak wiarygodna, jak strona poświęcona chociażby dyplomacji, czy nawet podróżom zagranicznym. Oczywiście najłatwiej byłoby sięgnąć po książki, natomiast myślę, że przeciętnemu internaucie nie będzie łatwo dotrzeć do takich publikacji. Polecam też zawsze pytać, jeśli nie wiemy, jak się zachować. Czy to znajomych, czy to osoby, z którymi się widujemy. Okazywać zainteresowanie odmienną kulturą i liczyć, że spotkamy po drugiej stronie osobę, która chętnie odkryje przed nami tajniki tej nieznanej, ale ciekawej kultury. 


Przejdźmy jeszcze na chwilę do kwestii związanych stricte z twórczością internetową. Jestem ciekawa, jak w Pani przypadku przebiegało budowanie społeczności w internecie. I ile trwało?

Swoją społeczność w internecie buduję już 7 lat. Wydając swoją pierwszą książkę, byłam przekonana, że sprzedam nie więcej niż 1000 egzemplarzy. Ostatecznie pierwszy nakład książki wynosił 3000 egzemplarzy i wyprzedał się bardzo szybko. Ta pierwsza publikacja była testem dla mojej społeczności, pokazała, że ludzie mi ufają. Bo posiadanie obserwujących to nie jest to samo, co posiadanie społeczności. 

Zrozumiałam to, gdy wyrósł mój Instagram. Przez długi czas liczba obserwujących oscylowała w okolicach 35 tysięcy. Wszystko się zmieniło, gdy Instagram wprowadził rolki. Wówczas moje konto urosło o jakieś 50-60 tysięcy w przeciągu ok. miesiąca. Tylko, że ci ludzie nie stali się moją społecznością. To w większości były tylko liczby. Pokazała to zresztą sprzedaż kolejnych książek, że to nie była nagle skala o 5-6 razy większa, tylko jakiś procentowy wzrost sprzedaży. 

W Internecie zamiast na liczby, lepiej patrzeć na komentarze, zaangażowanie pod postami. Budowanie społeczności to uważność dla niej.To bycie dla tych ludzi. Codziennie otrzymuję między 100 a 200 wiadomości prywatnych z prośbami o porady. “Co mam zrobić w pracy?”, “Co mam zrobić w domu?”, “Idę właśnie na spotkanie z teściową.”, “Pokłóciłam się z szefem.”, “Mam nowego klienta.”, “Umarł mój mąż. Pomożesz mi? Bo organizuję pogrzeb i nie wiem, jak się zachować”. Ci ludzie traktują mnie często jak swoją koleżankę. Staram się im pomagać, ale dzisiaj nie jestem w stanie odpowiadać na wszystkie wiadomości. Mam tego świadomość i mam nadzieję, że moi obserwujący też. Ale staram się tak jak mogę. Myślę, że godzinę-dwie dziennie spędzam tylko na odpowiadaniu na wiadomości. Bo wiem, że po drugiej stronie są ludzie, z którymi ja się w jakiś sposób koleguję. Jesteśmy znajomymi. To jest moja społeczność. Oni mi ufają. Ja również im ufam, bo oni też stają za mną nie jeden, nie dwa razy murem. Albo dzielą się sytuacjami, w których byłam dla nich pomocna. Ten społeczny dowód słuszności jest bardzo przydatny w internecie. Z pewnym niepokojem obserwuję dzisiejsze trendy automatyzacji mediów społecznościowych. Bo o ile ma to duży sens na przykład w przypadku marek, które jednak są mniej lub bardziej bezosobowe, to jednak gdy twórcy internetowi próbują zautomatyzować wszystkie kontakty ze swoimi odbiorcami, to społeczności z tego nie będzie. Bo mnie, jako odbiorcę jakiejś treści, nie chciałoby się gadać z robotem. 


Biorąc pod uwagę liczbę wiadomości, które Pani dostaje oraz ilość kanałów, w których Pani działa, ile czasu zajmuje Pani praca twórcy internetowego?

Dzisiaj pracuję ok. 8 godzin dziennie, bo zaczęłam oddawać swoje obowiązki innym, outsourcować, otaczać się osobami, które mogą mi pomóc. Docelowo chciałabym mój czas pracy zredukować do 6 godzin dziennie. Jeszcze rok temu na pracę twórcy poświęcałam między 12 a 14 godzin dziennie. Pracowałam praktycznie non stop, szczególnie, że z internetu jest bardzo trudno wyjść. Odbiło się to źle na moim zdrowiu fizycznym i  psychicznym, więc tego absolutnie nie polecam. Działalność w internecie to prawdziwa, wymagająca praca. Jeśli komuś się wydaje, że wystarczy nagrać filmik czy wrzucić posta na Instagram, to ja mu proponuję, żeby robił to przez tydzień. I jeśli mu się uda, to wtedy możemy porozmawiać. 


Co daje Pani w tym wszystkim największą frajdę? 

Największą frajdę dają mi wiadomości, w których ktoś pisze, że mu pomogłam. Że komuś świetnie poszła rozmowa kwalifikacyjna dzięki moim radom, że pomogłam wybrać mężowi mojej obserwującej garnitur na ślub, w którym wyglądał świetnie i wszyscy się nim zachwycali. To są takie małe rzeczy, które cieszą, bo stanowią dowód, że po tej drugiej stronie ktoś jest.


A czego najczęściej dotyczą wiadomości od Pani odbiorców? Czy są tematy, które wyjątkowo często się powtarzają, z którymi wyjątkowo często Pani odbiorcy potrzebują pomocy?

Jeden z najczęstszych tematów, który się powtarza, to kwestia dress code’u. Moi obserwujący często pytają, co założyć do opery, teatru, na wigilię firmową, rozmowę kwalifikacyjną. Drugi typ wiadomości dotyczy nagłych, trudnych sytuacji, które spotykają członków mojej społeczności, takich jak pogrzeb, utrata pracy.


A czy zdarza się Pani, że nie ma Pani na coś odpowiedzi i nie wie Pani być może sama, jak w danej sytuacji się zachować?

Jest mnóstwo takich sytuacji i wiele osób oczekuje, że etykieta da odpowiedź na wszystko. Teściowa jest zawsze dobrym przykładem. “Mam bardzo złą relację z teściową. Powiedziała mi wiele przykrych słów. Nie chcę na nią patrzeć, ale muszę. Jak sobie z tym poradzić?”. I ja właściwie nie mam co odpowiedzieć na to pytanie. W takich sytuacjach etykieta nie ma nic do rzeczy. Jeśli zaczynacie się obrażać, pojawiają się negatywne emocje, to jest potrzebna pomoc psychologa, a nie etykieta. Bo jedyne co ja mogę odpowiedzieć to “Fajnie byłoby, gdyby udało wam się porozmawiać, gdybyś podeszła do tego spokojnie”, ale dla większości osób to nie jest żadne rozwiązanie. Więc w wielu kwestiach bardziej kompetentną osobą ode mnie jest psycholog. Czasami ludzie zaginają mnie również merytorycznymi pytaniami dotyczącymi np. protokołu dyplomatycznego. Wysyłają mi zdjęcie z jakiejś uroczystości, kto się źle zachował, kto był kim. Ja kompletnie nie kojarzę tych ludzi, mimo że uważam, że jestem dość wtajemniczona w ten temat. Wtedy po prostu odpowiadam „nie wiem” albo próbuję się dowiedzieć i jak się dowiem, to daję znać. Dla mnie to jest dzisiaj oznaka dojrzałości, że nie wstydzę się powiedzieć „nie wiem”, bo kiedyś nie chciało mi to przejść przez gardło. Wydawało mi się, że muszę wiedzieć wszystko. Dzisiaj wstydziłabym się udzielić niepoprawnej odpowiedzi. Udawać i próbować coś wymyślić i wprowadzić kogoś w błąd.


Czy ma Pani plany na dalszy rozwój biznesu? 

Obecnie moim priorytetem jest rozwijanie YouTube’a. Nie dojrzałam do TikToka. Miałam trzy podejścia do tej platformy i za każdym razem przerażała mnie społeczność tam. Na początku trzeba się przebić przez algorytm TikToka. Dlatego zaczynając trafia się do dziwnych osób i jest się mocno narażonym na hejt. Zamiast jednak wchodzić w nowe kanały, zastanawiam się raczej nad tym, z czego zrezygnować. Mam wątpliwości co do tego, czy na pewno chcę prowadzić szkolenia na żywo dla firm, bo kosztuje mnie to mnóstwo czasu i pochłania bardzo dużo mojej energii. A być może powinnam ją spożytkować gdzie indziej. Poza tym, będę wydawała nowe książki. Ogólnie moim planem na najbliższą przyszłość jest doskonalenie tego, co robię dzisiaj.

IMKER
IMKER

Firma IMKER od 2015 roku wspiera twórców i producentów we wprowadzaniu własnych produktów na rynek. Wyróżnia się kompleksowością usług - oferując m.in. doradztwo, usługi fulfillment, support (obsługa klienta) oraz SalesCRM (oprogramowanie do sprzedaży). IMKER prowadzi Twórców przez całość procesów związanych ze sprzedażą w internecie, od uruchomienia sprzedaży, poprzez przedsprzedaż, magazynowanie, pakowanie i wysyłkę, aż do profesjonalnej obsługi klienta i zwrotów.

Odbierz wartościowy bonus przy zapisie do newslettera!

Wzór biznesplanu książki dla selfpublishera na 12 miesięcy! Będziemy Ci także regularnie wysyłać ciekawe inspiracje dotyczące świata twórców online.

    Twoje dane osobowe będą przetwarzane w celu obsługi newslettera przez Imker Spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością z siedzibą w Zamościu, ul. Szczebrzeska 55A, 22-400 Zamość, KRS: 0000967893, na zasadach opisanych w polityce prywatności. W każdej chwili możesz zrezygnować.

    Twoje dane są u nas bezpieczne. 🛡️