Jeśli coś na świecie jest nie fair względem ludzi i wystarczająco się na to zdenerwuję, to z reguły od razu zaczynam czytać ogrom literatury. I z tej wściekle pochłanianej literatury wykluwa się e-book. To zdecydowanie nie jest tak miły proces, jak np. pisanie fabuły, bo fabuły u mnie zaczynają się z “ciepłego miejsca”. Tymczasem moje poradniki psychologiczne są najczęściej wynikiem niezgody na jakieś zło na świecie i potrzebą wsparcia pokrzywdzonych osób – mówi Andrzej Tucholski, twórca bloga andrzejtucholski.pl, autor kursów internetowych dot. wysokosprawczości, książek, newslettera i podcastu, psycholog biznesu.
W tym artykule przeczytasz o:
Jak się u Ciebie zaczęła przygoda z twórczością internetową? Co Cię zainspirowało, zmotywowało, by pojawić się w internecie?
Pierwszy raz miałem styczność z Internetem na komputerze mojego starszego kolegi. Było to chyba w dziewięćdziesiątym szóstym roku. Byłem wtedy jeszcze dzieciakiem i zupełnie oniemiałem. Widziałem już wcześniej w życiu komputer, ale nie wiedziałem, czym jest Internet. Kolega wyjaśnił mi, że są tam wszyscy inni ludzie. Dla mózgu sześciolatka było to niepojęte
Później internet pojawił się również w szkołach na informatyce, w formalnej wersji. Natychmiast uparłem się, że chcę go współtworzyć. Byłem wielkim fanem mangi i anime. W mojej klasie nie było nikogo, kto podzielałby to zainteresowanie, w całej szkole miałem może dwóch takich kolegów. A w internecie bez trudu znalazłem stronę dla entuzjastów japońskiej kultury. Więc zacząłem w domu na komputerze taty pisać teksty w Wordzie. Potem, na lekcji informatyki, bardzo szybko robiłem to, o co prosiła pani, a gdy nie patrzyła, to wysyłałem te teksty do różnych redakcji, żeby być może gdzieś je wrzucili, bo chciałem poznać innych ludzi, którzy lubią to, co ja. To było w 2003, może 2004 roku.
Z czasem – również dzięki internetowi – oprócz mangi i anime zainteresowałem się masą innych odnóg kultury i popkultury. Przez wiele lat pisałem o nich wszystkich dla różnych portali, udzielałem się na forach internetowych, byłem członkiem wielu społeczności. Dopiero w 2009 roku, będąc w klasie maturalnej, musiałem podjąć wstępne decyzje dotyczące tego, co chcę robić w życiu. Postanowiłem więc spróbować swoich sił w “dorosłym” pisaniu i – znowu – rozesłać moje teksty do różnych decydentów. Zwykle jednak nie otrzymywałem odpowiedzi lub spotykała mnie zdawkowa odmowa. Redakcje twierdziły, że jestem jeszcze za młody i nie mam formalnego wykształcenia.
W mojej opiniii, w sieci powinno być również miejsce dla nas, domorosłych hobbystów, dlatego zdecydowałem się założyć swojego pierwszego bloga. No i ten blog wybuchł. Tworzę go już 15 lat. Oczywiście z czasem, jak większość twórców, musiałem sięgnąć po inne środki przekazu: YouTube, Instagram, podcasty.
Moimi motywacjami, by tworzyć do internetu, były potrzeba poznawania innych ludzi oraz miłość do pisania.
Zajmowałem się kulturą, dopóki nie zdobyłem wyższego wykształcenia z psychologii biznesu. Jako psycholog biznesu tworzę treści wspierających lepsze dbanie o siebie i innych w późnym kapitalizmie. Podpowiadam, jak nieco lepiej radzić sobie z trudną codziennością oraz żyć i pracować w zgodzie ze sobą i własnymi wartościami.
Ale potrzeba pisania, poznawania ludzi pozostały bez zmian.
Wspomniałeś, że wszystko zaczęło się od bloga. Czy nadal jest on twoim głównym kanałem? Czy to jakoś się zmieniło od tamtej pory?
Od kilku lat blog przestał być moim głównym “miejscem w internecie”. To trochę smutne, bo to właśnie z blogowaniem utożsamiałem się najmocniej, ale już w 2018, 2019 roku przekierowywanie ruchu na bloga stawało się bardzo trudne. Eksperymentowałem więc trochę, próbowałem wrzucać całe teksty na fanpage. Zacząłem tworzyć newsletter. Okazało się, że słowo pisane nadal ma się dobrze, po prostu ludzie szukają go gdzie indziej.
Jak obecnie docierasz do swoich odbiorców, poszerzasz swoją społeczność?
Staram się robić to, nad czym mam kontrolę, najlepiej jak się da. Ale, używając słownictwa biznesowego, nowi odbiorcy dowiadują się o mnie głównie poprzez marketing szeptany, a także content marketing. Prawie nigdy nie robię kampanii płatnych. Na co dzień staram się wypuszczać jakościowy podcast, newsletter, a także treści na Instagramie.
Wracając jeszcze do tematu pisania – oprócz poradników typowo biznesowych, napisałeś też powieść. Skąd ten pomysł i jak różni się praca nad książką typowo biznesową, poradnikową, od pracy nad powieścią?
Różnic jest ogrom!
Poradnik ma przede wszystkim nieść wartość dla odbiorców i odbiorczyń. Tworząc go trzeba się zastanowić, jak najlepiej dotrzeć do czytelników, aby wszystko było czytelne i proste do odniesienia do swoich realiów. Muszę dużo myśleć o kolejności rozdziałów, by nikt potem nie musiał wracać po kilka stron wstecz, bo coś zepsułem jako autor. To dużo różnych zależności, ale szczęśliwie poradnik przypomina zbiór artykułów blogowych ułożonych w długą, sensowną sekwencję. Pozwala mi to korzystać ze swojego wcześniejszego doświadczenia. Piszę rozdziały jeden po drugim tak, jakby miały potem samodzielnie wylądować w internecie.
Z kolei pisanie książek fabularnych jest dla mnie bardzo trudne, bo tego doświadczenia jest mniej. Tym samym bardzo mnie to też energizuje i ciekawi. Gdy piszę poradnik, dokładnie wiem, dokąd zmierzam. Z góry wiem, jakie jest “zakończenie”. Wiem, jakich argumentów użyć, w jakiej kolejności, do jakich badań się odnieść, jakie źródła wykorzystać. A gdy zaczynam pisać fabułę, nie mam zielonego pojęcia, jak ta historia się finalnie potoczy, jakie będzie zakończenie. Niby szykuję wcześniej detaliczne plany wydarzeń, ale potem zawsze zaliczam jakiś zjazd z torów i muszę wszystko szyć na bieżąco.
Skąd czerpiesz do tego wszystkiego inspiracje?
Jeśli chodzi o pisanie fabuł, po prostu podążam za ciekawością i tym, co akurat poczuje serce. Znajoma osoba wysyła do mnie dużo głosówek, więc kiedyś, gdy wracałem samochodem do domu i odsłuchiwałem wszystkie otrzymane tego dnia wiadomości, pomyślałem sobie: „Kurde, to przecież jak podcast”. Dzień później rozpisałem pomysł obyczajówki opowiadanej głosówkami, która będzie podcastem.
I tak się narodziło: „Ej, nagrałem ci się” – serial audio, który w ciągu tygodnia od premiery wylądował na TOP3 Podcasty Spotify – Polska.
Inspiracja na poradniki ma dla mnie zupełnie odwrotny wektor, bo płynie ze zdenerwowania. Mam tak, że w kółko wojuję ze światem, mam kosę z kapitalizmem, nie podoba mi się co robią politycy. Gdy widzę jakąś systemową niesprawiedliwość, to strasznie mnie to porusza.
Jeśli coś na świecie jest nie fair względem ludzi i wystarczająco się na to zdenerwuję, to z reguły od razu zaczynam czytać ogrom literatury. I z tej wściekle pochłanianej literatury wykluwa się e-book. To zdecydowanie nie jest tak miły proces, jak np. pisanie fabuły, bo fabuły u mnie zaczynają się z “ciepłego miejsca”. Tymczasem moje poradniki psychologiczne są najczęściej wynikiem niezgody na jakieś zło na świecie i potrzebą wsparcia pokrzywdzonych osób.
Dlatego w procesie tworzenia poradnika muszę zdobyć dużo wiedzy, bo chcę zrozumieć, jak działa dany system, by móc przygotować dla innych narzędzia, by też próbowali go jakoś wspólnie naprawić. Jest to dla mnie często ciężki proces, pełen trudnych emocji.
Jak zdefiniowałbyś termin wysokosprawczości? Jakie są jego główne założenia, zasady?
Wysokosprawczość to koncepcja mająca pomóc nam funkcjonować w trudach późnego kapitalizmu.
Jest zestawem postaw i kompetencji, dzięki którym człowiek czuje się ze sobą bezpiecznie, a także może proaktywnie i skutecznie budować dla siebie takie otoczenie, relacje, karierę i życie, jakie uzna za stosowne. Innymi słowy, pomagam znaleźć rozwiązania na różne swoje niepewności lub trudności, żeby potem łagodnie i pewnie nawigować przez narzucane nam przez świat zewnętrzny trudności.
Pierwszym krokiem do zbudowania w sobie wysokosprawczości jest oswojenie własnych emocji i zaakceptowanie tego, jakie mamy cechy, kim jesteśmy, gdzie w życiu się znajdujemy. Trzeba też zadbać o swoje ignorowane wcześniej potrzeby. Dzięki temu powstaje tzw. wiarygodność własna.
Budując na niej możemy zająć się przesuwaniem punktu umiejscowienia kontroli “do wewnątrz”, by zacząć widzieć własne odpowiedzialności oraz strefę wpływu. To krok służący budowaniu swoich zdolności samostanowienia – czyli decydowania o sobie i własnych planach.
Na końcu buduje się wysokie poczucie własnej skuteczności. Wszystkie te kroki osadzone są w “twardej” psychologii (badania i teorie Deci & Ryana, Bandury, Frankla, a także wielu, wielu innych), a moją funkcją jest przetłumaczyć je “na ludzkie”, by prosto wskoczyły w czyjąś zajętą codzienność.
Pewnie wiąże się to też z twoją pracą psychologa biznesu. Jakimi najczęściej zagadnieniami zajmujesz się jako psycholog biznesu, z czym przychodzą do ciebie firmy, z jakimi problemami mierzą się pracownicy tych firm?
Ludzie są przeciążeni. Coraz częściej odchodzi się od mówienia o “wypaleniu zawodowym” na rzecz, po prostu, “wypalenia”. Takiego ogólnego. Pełnimy ogrom ról, wszystkie są wymagające, często jesteśmy w nich osamotnieni, a wymagania rosną i rosną. Podobnie jak koszty życia. Te problemy mają swoje źródła w pracy, albo manifestują się w pracy, jeśli pochodzą z innego miejsca. Często zdarza się opcja “mieszana”.
Staram się pomagać to rozwiązywać.
Czasy pandemii i pracy zdalnej – niestety – zamiast odjąć, to dodały zmartwień.
Wspomniałaś o pandemii i pracy zdalnej, która się bardzo upowszechniła. Czy dostrzegasz, że od kiedy większość z nas przeszła na ten model, przynajmniej częściowo, kondycja psychiczna pracowników w jakiś sposób się pogorszyła, a może, wręcz przeciwnie, jest lepiej?
To zależy. W wielu przypadkach każdy dzień na home office jest super – z osobna. Można zostać w domu, nie marnuje się czasu na dojazdy, prościej pogodzić pracę i inne obowiązki. Niestety, długofalowe zasiedzenie wyłącznie w mieszkaniu przynosi zupełnie inny zestaw problemów. Człowiekowi może zrobić się przez to gorzej.
Ważne jest, by dbać o balans.
Mówisz o sobie, że jesteś specjalistą od późnego kapitalizmu. Na czym on polega?
Zajmuję się człowiekiem w późnym kapitalizmie. Późny kapitalizm jest erą, w której kapitalizm urósł, zindustrializował się i przeżarł wszystkie inne sfery życia. Świetnie piszą o nim, na przykład, profesor Stephen M. Fjellman albo Mark Fisher.
Składają się na niego elementy i zjawiska typowo rynkowe, na przykład finansjalizacja, czyli coraz więcej pieniędzy na rynku obraca się poprzez obrót pieniędzmi – to znaczy, że coraz mniej tworzymy produktów lub usług i głównie pieniądze zajmują się mnożeniem dalszych pieniędzy. Elementami późnego kapitalizmu są też tematy socjologiczne albo technologiczne – mówi się o globalizacji lub technologizacji (potężnym przesterowaniu wielu różnych rynków w stronę tech-digital-online-IT).
Inną rzeczą, która wpływa na człowieka w późnym kapitalizmie, jest konsumpcjonizm, czyli nadprodukcja potrzeb i towarów, oraz utowarowienie. Ten drugi proces polega na tym, że wszystko staje się towarem komercyjnym. Wspomnienia, zdrowie psychiczne, pójście do parku stają się produktem, który można kupić. Cytując z pamięci profesora Fjellmana – ludzie przestają żyć swoje życie, a zaczynają być zlepkami “lifestyle’i”, które fajnie pasują koło siebie. To przykre trendy, które bardzo negatywnie wpływają na psychikę człowieka.
Czy masz jakieś pomysły na to, jak się oddzielić od świata marek, marketingu, autorów książek i znaleźć w tym wszystkim siebie, swoją prawdziwą tożsamość?
Sądzę, że bardzo ważne i relatywnie proste jest sięgać wyżej.
Weźmy np. markę Apple. Jej stereotypowym, archetypicznym fanem jest ktoś w czarnym golfie, kto lubi wspominać, że ma iPhone’a. I oczywiście, można mieć ten sprzęt, można się nim bawić. Ja też sobie kupuję zabawki i gadżety.
Ale jeśli chcemy uwolnić się od marki, trzeba sięgnąć wyżej, zastanowić się, co ja tak naprawdę lubię w tej marce. Np. lubię w Apple to, że przemawia do ludzi kreatywnych. Lubię w tej marce to, że postawiła na design, kiedy wszyscy inni stawiali tylko na kod. I tak dalej. Tutaj można odnaleźć “prawdziwego siebie”, nawet w obliczu marketingu i kapitalizmu.
Tworzysz też kursy, między innymi o tym, jak się uczyć. Jakie są najbardziej efektywne sposoby nauki?
Aby móc efektywnie przyswajać wiedzę, ważne są dwie rzeczy. Po pierwsze, należy odnosić wszystko, co czytamy, do naszej aktualnej wiedzy. Osoba dorosła nie potrafi się tak skupić i zmotywować do nauki jak dziecko. Ale z drugiej strony dorosły ma znacznie więcej odniesień. Im więcej czytamy, im więcej się dowiadujemy, im szerzej patrzymy na różne rzeczy, tym łatwiej te rzeczy się ze sobą łączą, zazębiają. Jest to tak zwane uczenie semantyczne i polega na łączeniu pojęciowo-znaczeniowym. Odnoszenie każdej nowej informacji do znanych nam historyjek, wspomnień, hobby – to jest klucz do sukcesu.
Po drugie, jeśli musicie przyswoić jakiś materiał, “wkuć” niczym na studiach, to najlepsze, co możecie zrobić, to wdrożenie przerwy pomiędzy przyswajaniem materiału a notowaniem. Najpierw czytacie akapit, a później notujecie go z głowy.
Współczesność wymusza na nas ciągła edukację i zwiększanie kompetencji. Lepiej mieć takie rzeczy oswojone, bo będziemy z nich korzystać przez kolejne pięćdziesiąt lat.
Jak wygląda praca nad szkoleniem online od strony technicznej?
Gdy byłem młodszy, sądziłem że najważniejszy w szkoleniu jest tzw. transfer wiedzy, czyli przekazywanie nowych informacji. A potem dojrzałem i zauważyłem, że najważniejsze jest tzw. lustro, czyli to, co o samych sobie dowiadują się uczestnicy.
W mojej definicji sukces szkolenia jest wtedy, gdy wszyscy czują, że rozwiązaliśmy razem coś dotykającego ich personalnie, a także (w drugiej kolejności), że wszyscy mogli nowe narzędzia i informacje odnieść do siebie i swoich sytuacji. Aby osiągnąć te cele, kluczowe jest reagowanie na żywo, “trzymanie pulsu”, ciągła praca z grupą, by nie stracić się nawzajem z pola widzenia.
Z tego powodu szykowanie kursu online jest dla mnie bardzo trudne. Kontakt z grupą jest utrudniony i niewygodny. Zaczynam zatem od zastanowienia się, jakie pytania dodatkowe mógłbym dostać z widowni, w którą stronę mogłyby skręcić rozmowy w trakcie przerwy. Często pomaga mi w takich “burzach mózgów” ChatGPT – promptuję sobie potencjalne “pytania od grupy”.
Dopiero po rozpisaniu obu scenariuszy – tego, w którym przekazuję wiedzę oraz tego, w którym odpowiadam na hipotetyczne pytania od odbiorców – siadam do faktycznego szykowania materiału. Czasem robię slajdy, czasem nie. Całość tego procesu potrafi trwać miesiącami.
Samo nagrywanie i montaż trwa potem najkrócej, raptem kilka dni.
Z jakich narzędzi wspomagających twórczość online korzystasz na co dzień w pracy twórcy internetowego i do czego je wykorzystujesz? Czy są wśród nich rozwiązania AI?
Lubię sporo rzeczy tworzyć samodzielnie, więc większość moich produktów powstaje prawie w całości „w domu”. Wysyłam je na zewnątrz głównie w celu krytyki / redakcji / korekty, bo oczywiście bez tego ani rusz.
E-booki piszę od razu w programie InDesign, bo jest mi tak prościej przewidzieć, ile miejsca co powinno zajmować. Elementy graficzne pochodzą z Photoshopa lub Illustratora. Bardzo często korzystam z repozytorium zdjęć Unsplash. W przypadku dłuższych projektów używam programu Scrivener – to dosyć popularne narzędzie do pisania książek.
Z narzędzi AI korzystam bardzo często. Midjourney to mój ulubiony generator grafik (w e-bookach dzielę się zawsze użytym przeze mnie promptem, jeśli odbiorcy chcieliby spróbować stworzyć własne wersje), ale najwięcej czasu spędzam z Chatem GPT. Często pomaga mi jako wirtualny „kolega do burzy mózgów”. Piszę np. dzisięć znanych mi badań i proszę go, by podrzucił mi kolejne dziesięć na ten sam temat, również zgodnych z tezą. A potem pytam go o dziesięć odwrotnych – obalających postawiony przeze mnie argument. Dzięki temu szybko mam wgląd w sporo treści, w których potem mogę już samodzielnie wczytać się w bibliografię lub spojrzeć na cytowania.
Zdarza mi się też wklepać w okienko np. cały szkielet e-booka i użyć odpowiednio spreparowanej komendy, by Chat poszukał mi w takim toku rozumowania nieścisłości lub dłużyzn.
Jakich wyzwań technologicznych doświadczyłeś w związku z Twoją twórczością online?
Wszelkich możliwych. Najwięcej czasu i nerwów zajęło mi zrozumienie, że każdy element sprzedaży produktu stanowi osobną całość. Sam system sprzedawania czegoś -> przyjęcia płatności -> wystawienia faktury jest prosty i można go dzisiaj ogarnąć na sto różnych sposobów. Ale żeby taki system też wysyłał plik e-booka? Albo pozwalał na sprzedaż dwóch e-booków w pakiecie? Tu zaczynają się schody.
Do kursów trzeba mieć jeszcze platformę kursową.
A co jeśli chcę sprzedać e-book i kurs w pakiecie? Dawniej: dramat. Dzisiaj: bez problemu.
Najwięcej cyrków miałem z produktem „Myśli do Pomyślenia”, czyli ze swoistym połączeniem audiobooka w odcinkach z newsletterem premium. Wcześniej musiałem jeden krok procesu sprzedażowego odhaczać osobiście. Teraz całość jest rozwiązana tak, że mogę 100 proc. uwagi poświęcić tworzeniu lepszych treści, a nie użeraniu się z guziczkami w oprogramowaniu.
W grudniu 2023 roku przeniosłem cały biznes do Imker i jestem bardzo zadowolony. Odeszło sporo migren, a przyszło sporo czasu pozwalającego mi na wymyślanie ciekawszych rzeczy.
Obecnie masz na swoim koncie kilkanaście różnych autorskich produktów, a w tym e-booki, serial audio i kursy online. Skąd pojawił się pomysł na stworzenie własnego produktu?
Zostałem psychologiem biznesu i mniej więcej w 2017 roku zorientowałem się, że otrzymywane przeze mnie pytania wpadają dosłownie w kilka kategorii tematycznych. Wybrałem jedną z nich i po prostu uszyłem z tego kurs online.
Na jakim etapie swojej twórczości podjąłeś decyzję o wypuszczeniu czegoś własnego? W jakim momencie, Twoim zdaniem, twórca powinien podjąć taką decyzję? Czy powinny mieć na to wpływ czynniki, takie jak wielkość społeczności, doświadczenie, zaplecze technologiczne? A może jakieś inne?
Wielkość społeczności nie odgrywa większej roli. Zaplecze technologiczne też nie.
Wystarczy telefon, komputer, darmowe aplikacje i system sprzedażowy taki jak Imker.
Z mojej perspektywy kluczowe jest zaangażowanie społeczności (1000 super odbiorców to o wiele potężniejsza siła niż 100 000 sennych i rozproszonych) i, przede wszystkim, doświadczenie. Jestem przerażony ilością treści mających styczność ze zdrowiem fizycznym lub psychicznym, publikowanych przez ludzi bez odpowiedniego wykształcenia lub praktyki zawodowej.
Nie chodzi mi o to, by nie pisać np. o odpoczywaniu, szukaniu pracy, lub hobby, jeśli nie jest się psychologiem, bo ktoś o wykształceniu np. ściśle technicznym też może mieć świetne wnioski na temat odpoczywania, szukania pracy, lub hobby. Regularnie widzę jednak ludzi, którzy swoje opinie lub wnioski opakowują w „porady” lub „rozwiązania” mające pomóc np. Z wypaleniem zawodowym albo blokadą przed podejmowaniem decyzji.
Sądzę, że jeśli ktoś ma wykształcenie lub praktykę zawodową, to powinien spróbować swoich sił w przekazywaniu swoich treści dalej, do ludzi. To ważne.
Podobnie jest z ludźmi o ciekawych opiniach lub wnioskach. Nigdy nie wiadomo, komu pomogą lub czyje życie ubogacą. Kocham tworzyć, kocham ludzi twórczych i z całej siły wierzę, że to jeden z fundamentów człowieczeństwa.
Jakie wady i zalety sprzedaży własnych produktów dostrzegasz w porównaniu do innych sposobów monetyzacji działalności internetowej (np. współprac z markami)?
Współprace z markami są często o wiele bardziej lukratywne, ale też „przychodzą” chaotycznie (nie wiadomo, czy ktoś się odezwie, czy nie). Wymagają też sporej ilości kompromisów, by dobrze wyszły. Zajmowałem się tym przez ponad 10 lat i było super, to często wartościowy i etyczny rynek, na którym z przyjemnością współpracowałem z ekstra ludźmi, z których częścią do dziś mam przyjemność utrzymywać kontakt. Przygotowaliśmy razem sporo akcji, z których większość przyniosła coś ciekawego, wartościowego lub przynajmniej zabawnego dla mojej społeczności.
Z czasem jednak profil mojej działalności zaczął zmieniać się na bardziej niszowy, co odbiło się na statystykach – wtedy chaotyczność pojawiania się ofert mocno wpłynęła na moje zarobki.
Z wiekiem poczułem też, że mam potrzebę większej kontroli i nad swoimi finansami, i nad przygotowywaną komunikacją. Uśmiechnąłem się więc na wspomnienie tych wielu lat poprzedniej formy aktywności zarobkowej, a potem zająłem się bardziej moją ukochaną niszą. Z czasem dobudowałem do niej produkty.
Pod wieloma względami tak jest prościej (nie muszę iść na kompromisy i dokładnie wiem, kiedy będzie kolejna premiera e-booka), pod wieloma względami jest też trudniej (jestem psychologiem biznesu specjalizującym się w dobrostanie ludzi, ale marny ze mnie sprzedawca – sam proces kampanii sprzedażowej i związanej z nią komunikacji jest dla mnie szalenie trudny i wymagający). Jest to jednak zmiana, z której jestem bardzo zadowolony.
Jakie masz dalsze pomysły na rozwój swojej działalności? Bo jesteś dosyć kreatywną osobą, działasz w różnych kanałach. Jestem ciekawa, jak widzisz siebie i swój biznes w niedalekiej przyszłości.
Ja raczej nie planuję, a podążam za czymś, co się akurat otwiera. Teraz otwierają się przede mną możliwości, aby iść w stronę artystyczną.
Jeśli chodzi o mnie jako psychologa, dalej będę kontynuował moją “samodzielność”, będę tworzył i sprzedawał własne produkty, próbował dawać ludziom jak największą jakość. W świecie internetu bardzo ważne jest, żeby nigdy “nie zasnąć za kółkiem”, nawet na 10 minut, bo nie zrozumie się już później ominiętych zmian. Mam teraz moment dosyć dużego wzrostu, bo zmieniłem nieco tematykę.
Do wysokosprawczości dodałem późny kapitalizm. Zacząłem robić rolki na TikToka i Instagrama. To nowe tematy, nowi ludzie, nowe możliwości.
Jeszcze dalsze, wieloletnie plany są takie, żeby kontynuować zgłębianie wiedzy i dzielenie się nią na zewnątrz. Mam wymagającą społeczność, bo to są inteligentni ludzie, którzy szukają w moich treściach wartości, ale też patrzą na wszystko oceniającym, krytycznym okiem. Pisanie dla nich stanowi prawdziwe wyzwanie. Ale to jest taka fajna presja.
Ostatnio, w odpowiedzi na wydanego przeze mnie e-booka, moja czytelniczka napisała mi coś na kształt dialogu. Uznała mojego e-booka za moją wypowiedź i chciała napisać do niego swoją odpowiedź. Dostałem więc długiego maila, w którym ta osoba podzieliła się ze mną naprawdę ciekawymi pomysłami, nieznaną mi (a bardzo inspirującą!) logiką myślenia, a także zauważyła kilka ekonomicznych rzeczy, które mi umknęły. Przywilej pisania dla takiej ekipy to rzecz, którą głęboko cenię.