Zapisz się! » do newslettera i odbierz Biznesplan dla self-publisherów!

Marzenia nie spełniają się same. Marzenia się spełnia – wywiad z POLAND ON AIR

  z dnia: 10 października 2024

Czujemy radość, kiedy widzimy, że ludzie do nas wracają. Kolekcjonują nasze kolejne albumy, pojawiają się na wszystkich wystawach. Wiele osób pamiętamy, są z nami od samego początku – od pierwszej wystawy “WARSAW ON AIR”, często przychodzą z rodzinami, a my obserwujemy, jak dorastają ich dzieciaki – mówią Aleksandra i Maciej, duet z POLAND ON AIR, fotografowie lotniczy, wydawcy albumów o polskich miastach, twórcy filmów i kanału na YouTube.


Jak zaczęła się Wasza przygoda z fotografią i twórczością internetową?

Maciej:
Swoją przygodę z fotografią zacząłem dosyć wcześnie – na przełomie 2 i 3 klasy gimnazjum, w 2010 roku. Byłem raczej nieśmiałym młodzieńcem, dlatego pierwszym tematem mojej twórczości była fotografia miejska i architektura. Poznawałem Warszawę i dosyć szybko zainteresowałem się uwiecznianiem panoram miasta z wysokich miejsc – dachów budynków mieszkalnych, punktów widokowych, później także z dachów wieżowców. W tamtych czasach nie było jeszcze takich dronów jak dziś, dlatego  cały proces był dużo bardziej skomplikowany. Żeby wykonać efektowne zdjęcie musiałem znaleźć odpowiednie miejsce, pozyskać zgodę na wejście (co czasami trwało miesiącami), poczekać na odpowiednią pogodę… mało komu się to udawało. W 2014 roku, po prawie 2 latach pracy, opublikowałem w internecie film WARSAW 24H Timelapse. Byłem już na II roku studiów w Warszawskiej Szkole Filmowej. Ten 5-minutowy film  zrobił dużą furorę w sieci i do dziś jest jednym z najpopularniejszych filmów o Warszawie na YouTube. Wtedy tak naprawdę rozpoczęła się moja kariera. Niedługo później poznałem się z Aleksandrą.

Aleksandra:
Maciek studiował w Warszawskiej Szkole Filmowej, a ja jestem po dziennikarstwie i przyjechałam do Warszawy, żeby pracować jako reporterka w jednej z ogólnopolskich telewizji. Często pracowałam w weekendy i w tygodniu miałam dzień wolny (kiedy z kolei wszyscy znajomi pracowali) dlatego postanowiłam robić sobie wycieczki po Warszawie. Przy okazji zawsze brałam ze sobą aparat. Potem zaczęłam zawodowo zajmować się PR-em. Jednym z moich klientów była organizacja zrzeszająca deweloperów. Często mieliśmy spotkania w wieżowcach będących jeszcze w trakcie budowy czyli niedostępnych dla większości osób. Będąc tam, robiłam również zdjęcia tego, co było widać za oknem. I stały się one popularne w internecie. Znajomi namówili mnie, żebym założyła na FB fanpage Blogusz. Niedługo później jedno z moich zdjęć zostało zdjęciem roku w magazynie Warsaw Insider. 

Maciej:
Pewnego dnia zobaczyłem w internecie zdjęcie, które zrobiła Aleksandra. Zatytułowała je “Sen o Warszawie”. Zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie – znałem przecież widoki z większości wieżowców, a to było coś świeżego i bardzo efektownego. Napisałem do niej wiadomość z gratulacjami, pochwaliłem zdjęcie, perspektywę. I tak zaczęliśmy korespondować. 

Później Aleksandra organizowała konferencję na stadionie Legii, gdzie zaprosiła mnie jako eksperta. Wtedy pierwszy raz zobaczyliśmy się na żywo i później zaczęliśmy się spotykać.


Czyli połączyła was pasja. Jak zatem doszło do tego, że zaczęliście tworzyć wspólnie?

Aleksandra:
Zdecydowanie. Na początku prowadziliśmy dwa różne fanpage, bo jesteśmy dwójką różnych twórców, ale w pewnym momencie postanowiliśmy połączyć siły. Bo fotografowanie panoram wcale nie było łatwe. Dotarcie do jakiegoś miejsca czasami zajmowało miesiące. Trzeba było zgrać terminy, umówić się, pogodzić to z dobrą pogodą. Stwierdziliśmy zatem, że więcej osiągniemy współpracując ze sobą, niż rywalizując.

Maciej:
W 2015 Aleksandra została zaproszona na lot samolotem przez jednego z fanów, który szkolił się w Aeroklubie Warszawskim.

Aleksandra:
W ogóle go nie znałam, ale nie przeszkadzało mi to. Nie zapytałam nawet, ile ma wylatanych godzin, od razu się zgodziłam. Nie miałam wtedy jeszcze swojego aparatu. Wzięłam sprzęt, który mój tata dostał na rocznicę ślubu. Zrobiłam mnóstwo fajnych zdjęć. Wówczas nie było innej możliwości, żeby zrobić podobne, drony nie były tak popularne i dostępne. Wrzuciłam więc zdjęcia na mojego fanpage’a, a moi obserwujący bawili się w zgadywanie, jaką lokalizacje widać na tych zdjęciach. Robiłam wcześniej także inne zdjęcia, np. z koncertów, ale zauważyłam, że zdjęcia z wysokości, z wieżowców bardziej się ludziom podobają, więc na tym zaczęłam się skupiać najbardziej. 

Maciej:

Mnie zainteresowało wtedy, dlaczego nie polecieli nad samym centrum Warszawy – przecież tam zdjęcia wyszłyby najbardziej efektownie. Nie miałem żadnej styczności z lotnictwem, nawet średnio mnie ono wtedy  interesowało. Jak się okazało, nie można sobie tak po prostu latać nad centrum największego miasta w Polsce. Potrzebnych było kilka zgód i pozwoleń na konkretny termin, a także specjalny dwusilnikowy śmigłowiec. Jego wynajęcie kosztowało wtedy 40 tys. złotych. 

Zaczęliśmy więc szukać sponsora. Naszym celem było zrobienie zdjęć centrum Warszawy nocą, czego nikt jeszcze wcześniej nie zrobił w takiej jakości. Odezwał się do nas wówczas Rafał Czech, który pracował w Pomagam.pl, czyli portalu ze zbiórkami pieniędzy. Stwierdził, że to, co robię, świetnie nadałoby się na projekt crowdfundingowy. Zaproponował mi założenie zbiórki w serwisie. Nigdy wcześniej ani nie robiliśmy zbiórek, ani nie szukaliśmy sponsorów, więc nie mieliśmy doświadczenia. Crowdfunding w tamtych czasach, również nie był w Polsce tak popularny.

Ze względu na profil działalności portalu, wielu jego odbiorcom nie spodobał się fakt, że zbierałem pieniądze na wynajęcie śmigłowca, podczas gdy inni potrzebują ich np. na opłacenie kosztownych operacji ratujących życie. Pierwszy raz wylał się na mnie wówczas spory hejt, jednak udało mi się zebrać ponad 10 tys. zł. To pokazało mi jak duża jest siła internetu, a także po raz pierwszy naprawdę poczułem, jak bardzo ta dziwna nisza, którą sobie wymyśliłem, oddziałuje na ludzi. Jeden “fan” przelał naraz ponad 5 tysięcy złotych! Nie oczekiwał nic w zamian, chociaż zgodnie z zaoferowanymi przeze mnie pakietami wsparcia otrzymał 8 dużych wydruków na ścianę. Pisał mi później, że już mu ścian zabrakło! No właśnie – bo za każde wsparcie oferowałem w zamian konkretne rzeczy – głównie wydruki ze zdjęciami, które dopiero miały powstać.

Aleksandra:
Oprócz tego, że lot miał się odbyć w strefie restrykcyjnej, kluczowe było to, że mieliśmy  polecieć przy otwartych drzwiach, żeby nie było refleksów od szyby na zdjęciach. Wymagało to odpowiedniego przygotowania technicznego. Dodatkowo przed samym startem dowiedziałam się, że musi lecieć dodatkowy technik i ja się nie zmieszczę. Ostatecznie Maciek poleciał beze mnie.

Wydarzenie było transmitowane na żywo w internecie, na miejscu byli dziennikarze. Odbyły się wtedy dwa loty – dzienny oraz nocny. Pamiętam, że po dziennym Maciek był załamany, że ten czas minął mu tak szybko, i że nie zrobił niczego wyjątkowego. Po nocnym z kolei było mu smutno, bo to być może pierwszy i ostatni raz, kiedy przeżywa coś tak wyjątkowego. Emocjonalny rollercoaster. Jednak zdjęcia obiegły internet i było o nich bardzo głośno w mediach. Niedługo później została nam zaproponowana wystawa na 35. Piętrze wieżowca WTT.


Jak przekuliście pasję w biznes? W jakim momencie zaczęliście sprzedawać swoje produkty?

Aleksandra:

Moja pierwsza wystawa odbyła się w Domu Kultury na Starym Mieście. Jestem samoukiem, dlatego długo miałam opory przed wyjściem z moimi obrazami do ludzi. Przekonał mnie Tomek Świtalski, kurator wystawy. Ku mojemu zdziwieniu przyszły na nią tłumy! Niektórzy chcieli kupić moje zdjęcia w formie plakatów, a ja nie byłam na to przygotowana. Nie zastanawiałam się wcześniej nad sprzedażą własnych produktów. Później ludzie zaczęli również pytać o inne gadżety – kubki, magnesy, a nawet książki. Często powtarzali, że mają dość kiczu i chińszczyzny ze straganów z pamiątkami. Tak powoli zaczął kiełkować nasz pomysł na biznes. Na początku 2016 roku założyłam firmę. Nazwaliśmy ją Warsaw Gift Shop. Już dwa lata później musieliśmy zrobić rebranding. Wcześniej wydawało nam się, że będziemy działać tylko w Warszawie, nie spodziewaliśmy się, że nasi klienci będą również zainteresowani zdjęciami z innych miast, a tu takie zaskoczenie! Tak więc “Warsaw” w nazwie szybko zaczęło nas ograniczać. Dlatego postanowiliśmy zmienić nazwę na POLAND ON AIR. Był to tytuł drugiego albumu jaki wydaliśmy, a obecnie jest to nasza marka, nazwa kanału na YT i wszystkich innych socialowych profili, a nawet zarejestrowany znak towarowy. Mieliśmy dużo obaw przed rebrandingiem, ale oczywiście w dłuższej perspektywie wyszło nam to na dobre, i wydaje mi się, że nasza marka jest dosyć rozpoznawalna. To tylko jeden z przykładów jak wszystkiego uczyliśmy się na żywym organizmie. I że czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby zrobić 2 kroki naprzód! 

Istotnym problemem na początku naszej działalności był druk. Ludzie często pytali nas o różne formaty zdjęć, plakatów, a że samych fotografii mieliśmy tysiące, to powodowało, że trudno było przewidzieć ile czego wydrukować. Każdy miał indywidualne preferencje, którym ciężko było sprostać bez własnego sprzętu. Analizowaliśmy o co pytają nas ludzie i wyciągaliśmy wnioski. Robimy tak zresztą do tej pory.

Maciej:

I tak pojawił się u nas ploter, czyli duża, specjalistyczna drukarka. Był on  wielkości pianina i zajmował połowę mieszkania. Przez ponad 2 lata stał w naszym malutkim salonie z aneksem kuchennym, a my osobiście drukowaliśmy i obsługiwaliśmy bieżące zamówienia. Pamiętam, że kiedy w końcu go wywieźliśmy z mieszkania, to zrobiło się jakoś bardzo pusto…


Gdzie sprzedawaliście swoje produkty?

Maciej:
Od samego początku próbowaliśmy najróżniejszych form i miejsc sprzedaży. Organizowaliśmy autorskie wystawy, ale też występowaliśmy na różnego rodzaju targach, wystawiliśmy się co weekend w centrach handlowych. Nie mieliśmy wtedy magazynu, dlatego specjalnie do przewożenia całego stoiska kupiliśmy dostawczaka i wózeczek transportowy. Było to zupełnie inne doświadczenie niż sprzedaż internetowa, ponieważ więcej energii i zaangażowania musieliśmy włożyć w przyciągnięcie ludzi do naszego stoiska, w rozmowę z nimi.  Nie mogliśmy się schować za avatarem.

Aleksandra:
Dodatkowo stoiska na takich targach były zazwyczaj małe, wielkości, powiedzmy, stołu. A nasze fotoobrazy są duże. Prezentowaliśmy swoją sztukę gdzieś między panią, która robi torebki, a panią, która produkuje bransoletki. Było to zupełnie inne doświadczenie niż np. spotkanie z publicznością podczas wystawy. Na takim na stoisku musieliśmy rozmawiać z różnymi ludźmi, nie tylko z tymi, którzy nas znają, ale zwłaszcza z tymi, którzy nas nie znają,  np. z panem, który idzie na zakupy po szynkę do supermarketu, z klientem zupełnie przypadkowym. Było to duże wyzwanie, zwłaszcza dla kogoś tak nieśmiałego jak Maciej, ale też mnóstwo się w tamtym czasie nauczyliśmy. To też uczy pokory. Dzisiaj raczej ciężko byłoby komuś nas “zagiąć” na stoisku. Potrafimy rozmawiać z każdym.  Mało kto o tym w ten sposób myśli, ale sprzedaż i obsługa klienta to jakaś forma sztuki. Fajnie byłoby móc tylko tworzyć, wrzucać rzeczy do internetu, żeby cała reszta działa się sama – ale niestety nic się samo nie zrobi. Czasem trzeba zrobić krok do przodu i posłuchać co ludzie mają do powiedzenia na żywo, czego potrzebują, co im się podoba, a co nie. 


Dlaczego postanowiliście wydać album WARSAW ON AIR samodzielnie?

Maciej:
Tak jak wspominałem wcześniej, kiedy już po wielu miesiącach pracy udało zorganizować zgody i loty do WARSAW ON AIR, mieliśmy unikatowy materiał! Było o nas głośno w mediach, dziennikarze proponowali nam wywiady, kilka tysięcy osób odwiedziło wystawę na 35 piętrze wieżowca WTT, później też kolejne zagraniczne –  bo prezentowaliśmy też  wystawy m.in. w Czechach i Słowacji. I ciągle mieliśmy nadzieję, że zadzwoni telefon, że znajdzie się wydawca, który będzie chciał wydać nasze zdjęcia ze śmigłowca w formie albumu, przecież ludzie nieustannie o to pytali. Dlatego wydawało nam się, że jest to dobry moment żeby “kuć żelazo” i nawiązać współpracę z jakimś wydawcą.

W międzyczasie wydrukowaliśmy próbny egzemplarz albumu. Poszliśmy z nim na Targi Książki rozglądając się za jakąś firmą, która mogłaby być zainteresowana albumem WARSAW ON AIR. Przeszliśmy cały Stadion Narodowy, od stoiska do stoiska, wszyscy nam odmawiali. Jedni mówili, że nikt tego nie kupi, skoro zdjęcia były dostępne w internecie. Że to nie ma potencjału. Że albumy fotograficzne się już nie sprzedają, zdjęcia lotnicze są nudne, że Warszawa w ogóle nikogo nie interesuje chyba, że przewodnik, albo jakieś książki historyczne, ale współczesna Stolica to nie.   

Aleksandra:
Tylko że w internecie pokazaliśmy ledwie kilkanaście zdjęć, a my mieliśmy ich tysiące! Mnóstwo niewykorzystanego materiału, do tego także opisy do fotografii, ujęcia filmowe… Wróciliśmy do domu załamani. Uznaliśmy, że przecież wydawcy, księgarze, którzy od lat się tym zajmują, znają rynek, wiedzą co mówią… 

Maciej:

Niedługo po tamtej nieszczęsnej wizycie na Targach Książki otrzymałem nagrodę Grand Press Photo za jedną z fotografii – “Planetę Warszawa”. To jest najbardziej prestiżowy konkurs fotografii prasowej w Polsce.

I to był moment zwrotny. To wyróżnienie dodało mi wiatru w żagle – wtedy postanowiliśmy zaryzykować i wydać pierwszy album WARSAW ON AIR samodzielnie, choć nigdy tego nie robiliśmy i zupełnie nie mieliśmy doświadczenia, nie znaliśmy rynku. 

Aleksandra:
Dużo w tamtym czasie mówiło się o sukcesie Michała Szafrańskiego. Bacznie obserwowaliśmy jego działania, dowiedzieliśmy się czym jest “selfpublishing”. Ale zupełnie nie wiedzieliśmy, jak konkretnie zabrać się za samodzielne wydanie książki. 

Napisaliśmy zatem do ekspertów w temacie z prośbą o kilka wskazówek. Dodam, że nie znaliśmy się, i ku naszemu wielkiemu zdziwieniu… odpisali. Przekazali nam bardzo rzetelne i merytoryczne porady co krok po kroku powinniśmy zrobić, kwestie, które powinniśmy przemyśleć. Tymi twórcami byli m.in. Jason Hunt i Michał Szafrański. Jason od razu podesłał nam kontakt do grafika – Maćka “Zucha” Mazurka (z którego usług korzystamy do dziś, stworzyliśmy razem już siedem albumów i kolejne w przygotowaniu), a także kontakt do Krzysztofa Bartnika (wtedy jeszcze ekomercyjnie.pl), jednak wtedy jeszcze nie zaczęliśmy korzystać z jego usług – wydawało nam się, że jesteśmy “za mali” na takie rzeczy.

Zaczęliśmy zatem rozeznawać rynek, oglądać podobne albumy zza granicy (m.in. “AIR” Vincenta Laforeta), pisać do drukarni z prośbą o wycenę i możliwości druku, propozycje rozmiarów. Album powoli zaczął nabierać fizycznych “parametrów”, które utrzymujemy do dziś, bo np. do dziś drukujemy albumy w przyjętym wtedy rozmiarze B4 (24x33cm).

Jednak, żeby to wszystko powstało potrzebowaliśmy funduszy. Zorganizowaliśmy drugą akcję crowdfundingową, gdzie w zamian za wsparcie zaoferowaliśmy przedpremierowo same albumy WARSAW ON AIR. Darczyńcy myśleli wtedy, że to będą małe, cienkie albumiki, a po czasie otrzymali od nas ogromne, 2-kilogramowe cegły! Zależało nam, żeby zdjęcia w albumie były różnorodne. Ponownie zebraliśmy ładną sumę i zorganizowaliśmy nową serię lotów nad Warszawą – tym razem jako pierwsi (i chyba jedyni) dotąd polecieliśmy jeszcze wyżej, żeby zrobić zdjęcia z wysokości 3 kilometrów nad ziemią, gdzie w jednym kadrze można było uwiecznić całe miasto. Ah, co to były za widoki! 

Udało nam się wtedy znaleźć sponsorów, którzy chcieli na albumie umieścić logo. Co ciekawe, niedługo przed premierą albumu WARSAW ON AIR udaliśmy się także do Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy. Wydawało nam się, że miasto powinno być zainteresowane udziałem w takim wydawnictwie. Co prawda zakupili wcześniej kilka naszych zdjęć, jednak w przypadku albumu również spotkaliśmy się z odmową…


Jak wyglądał w Waszym przypadku proces pracy nad albumem?

Aleksandra:
Mieliśmy dużo materiału, wiele ciekawych zdjęć, ale brakowało nam konkretnej struktury. Chcieliśmy, aby nasze zdjęcia były przedstawione w nietuzinkowy sposób, więc zamiast pisać o faktach dotyczących Warszawy, jej historii czy demografii, postanowiliśmy przyrównać ją do żywego organizmu i oprzeć się na własnych skojarzeniach, doświadczeniach.

Maciej:
Spotkałem się wówczas z moją nauczycielką z liceum, Panią Grażyną Róziewicz. To ona podsunęła mi ten pomysł. Wyróżniliśmy serce miasta – Stare Miasto (z czerwonymi dachami kamienic), a w ślad za nim m.in. płuca miasta, serce, układ nerwowy – na zasadzie skojarzeń z różnymi miejscami w Warszawie. Przez kolejne tygodnie  wybieraliśmy zdjęcia,  ciosaliśmy ten album niczym rzeźbiarze, aż uzyskaliśmy kształt ostateczny.

Aleksandra: 

Następnie wysłaliśmy gotowy album do drukarni. To była inwestycja dużego ryzyka, nie wiedzieliśmy na jak długo “zamrozimy” pieniądze wydane na wydruk książki. Nierozwiązana pozostała także kwestia magazynowania. Dopiero, kiedy gotowe albumy miały przyjechać spostrzegliśmy się, że nie możemy przecież trzymać  ich w mieszkaniu, nie mieliśmy  miejsca! Zaczęliśmy szukać magazynu. Przestrzeni użyczył nam znajomy. Książki przyjechały na halę, a my własnymi rękami przerzucaliśmy dziesięciokilogramowe kartony do naszego dostawczaka. Stamtąd do naszego “magazynu na poziomie -1” – czyli piwnicy. A stamtąd sami pakowaliśmy i wysyłaliśmy książki do klientów.

Maciej:

Mieliśmy pod blokiem paczkomat i nie przesadzę mówiąc, że pierwszych grubo ponad tysiąc zamówień spakowaliśmy i nadaliśmy sami. 

Aleksandra:

Było to jednak uciążliwe i czasochłonne zadanie. Nie mieliśmy wówczas nawet możliwości wyjechać na dłużej, co przy naszej pracy jest konieczne, bo ciągle przecież musimy robić nowe zdjęcia. A nasz klient, który zamawia przez internet, chce otrzymać zamówienie szybko. My z kolei nie mieliśmy wpływu na to kiedy ktoś złoży zamówienie, czy nie kupi albumu lub fotoobrazu, kiedy akurat nas nie będzie bo np. będziemy robili sesje w Szczecinie. Albo w Białymstoku. I wrócimy dopiero za kilka dni. Liczba zamówień rosła, o albumie wciąż było głośno. Niedługo później, dwa miesiące po premierze, album WARSAW ON AIR otrzymała para książęca Kate i William podczas ich wizyty w Warszawie. Ależ byliśmy dumni! 

Kolejnym elementem procesu wydawniczego, który był dla nas zagadką była sprzedaż na szerszą niż dotychczas skalę. Na początku chodziliśmy po księgarniach, oferując im ten album do sprzedaży. Wydawało nam się, że żeby album zaistniał i się sprzedawał musi być w dużych sieciach, w salonach z książkami. Większość z nich nie była jednak zainteresowana sprzedażą jednej książki, bez pośredników – dystrybutorów. Dodatkowo oczekiwali oni dużych marży ze sprzedaży i komisu, czyli że wyślemy im albumy i po jakimś czasie, np. miesiącu lub trzech, dowiemy się, czy coś się sprzedało i wtedy ewentualnie nam za to zapłacą.  Przy skali naszej działalności nie wchodziło to w grę.

Ostatecznie więc postanowiliśmy poradzić sobie sami i sprzedawać książki za pośrednictwem własnego sklepu internetowego. Była to jedna z najlepszych podjętych przez nas decyzji – żeby zamówić unikatowy produkt klient musiał trafić do naszego sklepu internetowego, bez pośredników. O ironio po spotkaniu z parą książęcą księgarnie same do nas dzwoniły, a my… większości odmawialiśmy. Współpracujemy z bardzo niewielką liczbą, wyselekcjonowanych lokali. Okazało się, że naszym największym atutem jest właśnie fakt, że poza kilkoma  małymi księgarniami, nie można kupić naszych produktów w dużych, sieciowych księgarniach. Nadaje nam to pierwiastek ekskluzywności. Jak przyjeżdża jakiś  prezydent, prezes czy para książęca i dostanie album, którego nie kupisz na każdym kroku, to jest to dla niego wyjątkowy i przemyślany prezent. Od tamtego czasu nie chcemy, żeby nasze albumy były sprzedawane w sieciówkach, i dlatego od lat konsekwentnie kierujemy ludzi na naszą stronę internetową www.polandonair.com.


Jak dotarliście do ludzi ze swoimi publikacjami?

Maciej:
Od początku cieszyliśmy się dużym zainteresowaniem mediów. Dodatkowo zadziałała poczta pantoflowa. Albumy POLAND ON AIR są unikatowe, zawierają ciekawe zdjęcia z niedostępnej perspektywy, z lotu ptaka, są pięknie wydane w dużym rozmiarze. Poza tym, już w pierwszym albumie WARSAW ON AIR od razu zawarliśmy wersję polską, jak i angielską, co było strzałem w dziesiątkę. Często zamówienia składały również firmy, dyplomaci. Wyjeżdżając na delegację lub przyjmując współpracowników z zagranicy, dawali im nasz album jako prezent. Słowo klucz to jednak konsekwencja, ponieważ im dłużej działamy, tym więcej ludzi się o nas dowiaduje i opowiada o nas innym, i tym większa jest grupa zadowolonych klientów. To procentuje kiedy wydajemy nowe albumy. Kiedy szukamy sponsorów albumu, często ci już o nas słyszeli na przestrzeni ostatnich lat.

Aleksandra:

Nie zaprzestaliśmy jednak sprzedaży stacjonarnej – zrobiliśmy wystawę i premierę albumu, cały czas wystawialiśmy się też na targach. Także na tych samych Targach Książki, na których rok wcześniej zostaliśmy “spławieni”. Mieliśmy wtedy tylko jeden album i niewielkie stoisko a ustawiały się do nas kolejki. W emocjach pobiegłam nawet na stoisko Mariusza Szczygła, żeby mu pokazać nasze dzieło. Tak naprawdę dopiero 2020 rok i pandemia spowodowały, że zaczęliśmy się wystawiać raz, góra dwa razy w roku.


Kto jest dzisiaj Waszym głównym klientem? Firmy czy indywidualne osoby, np. kolekcjonerzy, pasjonaci fotografii?

Aleksandra:
Wśród naszych klientów są zarówno pasjonaci fotografii, kolekcjonerzy, jak i ludzie, którzy lubią Polskę. Często zamówienia składają Polacy mieszkający za granicą, mający sentyment do kraju, albo obcokrajowcy, którzy się tu osiedlili i chcą pokazać znajomym gdzie mieszkają. Nasze albumy kupują wielbiciele architektury, osoby zainteresowane urbanistyką czy podróżami. Co ciekawe, wiele zamówień pochodzi z mniejszych miejscowości. Mamy też stałych klientów, którzy kolekcjonują wszystkie nasze albumy (do tej pory jako POLAND ON AIR wydaliśmy ich siedem). Zaskoczeniem było dla nas odkrycie, że niektórzy kupują nasze albumy z okazji ślubu czy komunii – dają jako prezent kopertę, a do tego album. Wśród naszych klientów jest też wiele firm. 

To, o czym sami często zapominamy, to fakt, że… przecież mało kto poza nami będzie miał kiedykolwiek okazję podziwiać Polskę z takiej perspektywy. Albo w ogóle zwiedzić tyle różnych miejsc w Polsce – co widzimy chociażby po popularności albumu POLSKA Z NIEBA. Ten album to nasze największe dzieło.  Czytelnicy lubią się inspirować i odwiedzać pokazane przez nas miejsca. To są po prostu ładne, efektowne albumy, które zmuszają do myślenia i zachęcają do poznawania kraju. Mają bardzo pozytywny przekaz. Z powietrza nie widać tych wszystkich granic, które na co dzień nas dzielą.


Jak obecnie najczęściej robicie zdjęcia? Wspomnieliście o śmigłowcu. Czy często robicie sesje z samolotu? Czy wykorzystujecie w swojej pracy np. drony?

Maciej: 

Obecnie głównie fotografujemy z samolotów i z wykorzystaniem dronów. Czasami wynajmujemy również śmigłowce, jednak nie są one tak łatwo dostępne, a przede wszystkim więcej kosztują. Niekiedy zdarzają nam się też sesje z balonów czy motoparalotnii. Zależy to jednak bardzo od tego, co chcemy sfotografować, jaki mamy pomysł na zdjęcie, album, sesję. Dla nas to są różne narzędzia służące osiągnięciu konkretnych efektów. Każde ma swoje wady i zalety.

Aleksandra:
Od początku naszej kariery zdążyliśmy się też bardzo rozwinąć. Zaczęliśmy zgłębiać historię Warszawy i innych miast, które fotografujemy. Zainteresowaliśmy się architekturą, sztuką. Maciej skończył nawet podyplomowe studia Varsavianistyczne!

Maciej:
Wszystkie opisy redagujemy sami, a zdjęciami staramy się opowiedzieć np. historię danego miejsca, więc pewien zasób wiedzy jest niezbędny. Choć niekiedy zajmuje to dużo czasu, bo ciężko jest w 2-3 zdaniach streścić jakieś dzieje. Same fotografie są już bardzo atrakcyjne, ale chcemy, żeby opisy pozwalały spojrzeć na nie w dodatkowym kontekście.

Aleksandra:
Kiedy wydawaliśmy pierwsze albumy, mieliśmy już pokaźną kolekcję zdjęć, z których następowała coraz to ostrzejsza selekcja, aż pozostawało 100-200 zdjęć, które poszły do druku. Dzisiaj staramy się podejść do sprawy od drugiej strony – najpierw tworzymy szkielet opowieści, pewne ramy, do których następnie dopasowujemy fotografie. Musieliśmy przyjąć taki system szczególnie przy albumie POLSKA Z NIEBA, bo temat był po prostu zbyt obszerny. 

Ciężko jest jednak pożenić taką “pisarską” pracę przed komputerem z wykonywaniem zdjęć. Nie zawsze masz wenę. Do tego naszym kalendarzem rządzi pogoda i stan powietrza. Złe warunki pogodowe potrafią zepsuć nasze plany, bo czasami nie jesteśmy w stanie zrealizować naszych projektów przy np. słabej widoczności. A jeśli chcemy wydać album w grudniu, to znaczy, że już rok wcześniej musimy wykonać w danym miejscu zdjęcia zimowe, bo chcemy, żeby albumy były jak najbardziej różnorodnie i żeby przedstawiały zdjęcia z różnych pór roku. 

Maciej:
Zdarza się, że szykujemy premierę na konkretny miesiąc, musimy oddać pliki do drukarni na konkretny dzień i orientujemy się, że brakuje jakiegoś zdjęcia i trzeba je dorobić, a jest listopad i warunki pogodowe są niekorzystne. Tak było w przypadku albumu SILESIA ON AIR, gdzie dwa dni przed drukiem nad Katowicami był piękny, krwawy zachód słońca, który postanowiliśmy uwiecznić nad Kopalnią Wujek. To zdjęcie musiało znaleźć się w albumie, ale trzeba było szybko wszystko zorganizować. A nie chcemy iść na skróty bo zależy nam, żeby album był jak najpiękniejszy, i żeby to było widać na każdej stronie. Klient zamawiając album udziela nam kredytu zaufania, i nie możemy go zawieść. Poprzeczka musi być wysoko.

Aleksandra:
Przekłada się to też na wszystkie inne plany, bo nie jesteśmy w stanie zorganizować np. wystawy czy uczestniczyć w chrzcinach, weselach, spotkaniach, np. jeśli jest taka potrzeba i jest akurat dobra pogoda w niedzielę w Szczecinie i mamy do dyspozycji samolot, to jedziemy do Szczecina, bo taka okazja może się szybko nie powtórzyć. A po takiej wycieczce, lotach przy otwartych drzwiach człowiek często się rozregulowuje, trzeba odpocząć i na kilka dni cały tryb życia staje na głowie.


Jak rozpoczęła się Wasza współpraca z Imker?

Maciej:
Wspominałem już wcześniej, że kontakt z Krzysztofem nawiązaliśmy jeszcze przy wydawaniu pierwszego albumu, w 2017 roku. Wtedy jednak nie byliśmy na to gotowi, i przez 2 lata sami obsługiwaliśmy wszystkie nasze zamówienia – nawet wtedy, kiedy gdzieś wyjeżdżaliśmy. Na poważnie zaczęliśmy szukać rozwiązania wysyłkowego w 2019 roku, kiedy postanowiliśmy przenieść się na kilka miesięcy do Katowic, żeby pracować nad albumem o Górnym Śląsku – SILESIA ON AIR. Nie dalibyśmy już dalej rady tego logistycznie organizować. Znaleźliśmy firmę pod Warszawą, która nadawała nasze paczki. Nie byliśmy jednak do końca zadowoleni z tego rozwiązania, a do tego każde zamówienie i tak musieliśmy ręcznie przeklejać do ich systemu… Kiedy w 2020 zaczął się Covid, postawili nas pod ścianą – człowiek bał się wyjść na zewnątrz, a oni z dnia na dzień rozwiązali z nami umowę i dali tydzień na zabranie palet z albumami. 

Aleksandra:
Tego samego dnia napisaliśmy do Imkera. Dopiero ta współpraca pozwoliła nam naprawdę uwolnić nasz czas, który możemy teraz poświęcać wyłącznie na pracę twórczą, robienie nowych zdjęć i kręcenie filmów (bo od pandemii zaczęliśmy regularnie prowadzić kanał POLAND ON AIR na YouTube i montować autorskie filmy z naszymi ujęciami). Dzięki YouTube’owi dotarliśmy do nowej publiczności, a nasza działalność zaczęła się rozwijać w nieco innym kierunku. Zajmujemy się jedynie bieżącą obsługą klientów, czyli głównie odpisywaniem na maile. A pomaganie klientom to z reguły przyjemność. Mamy też więcej czasu na pracę nad zleceniami od klientów firmowych czy urzędów.


Dla jakich klientów i nad jakimi projektami pracujecie?

Aleksandra:
Mamy bardzo różnych klientów.  Często są to samorządy. Pandemia dużo zmieniła w ich myśleniu. Nagle okazało się, że nie można wyjeżdżać za granicę, a promocja polskich miast kuleje i warto jakoś przyciągnąć turystów. Z tym wiąże się też MICE, czyli konferencje i wyjazdy, gdzie trzeba dla uczestników znaleźć fajne atrakcje i ciekawe prezenty. Zdarza nam się zatem prezentować wystawę POLSKA Z NIEBA na zamkniętych eventach, opowiadać o niej, a po wydarzeniu wręczać uczestnikom podpisane przez nas albumy. Kręcimy też filmy promocyjne np. Hoteli, tudzież miast i regionów.

Kiedyś zgłosiło się do nas np. kujawsko-pomorskie, które zamówiło cykl filmów o największych miastach województwa. Często jednak miasta zgłaszają się do nas późno, tuż przed wydarzeniem czy konferencją, z okazji których chcą kupić od nas gotowe materiały – ujęcia czy zdjęcia. Kupują je nawet produkcje filmów i seriali. Musimy więc cyklicznie powiększać swoje archiwum. Jest to dochodowe, jednak w żaden sposób nieprzewidywalne, i często nie wiemy, czy dana sesja kiedykolwiek nam się zwróci. Przykładowo na filmach ze Strajków Kobiet (które nakręciliśmy pro bono) z 2020 roku zarobiliśmy jedynie poprzez reklamy na YouTube. Dopiero w tym roku, po 4 latach, niemal jednocześnie zgłosiły się do nas dwie produkcje zainteresowane zakupem tamtych ujęć.

Nasze ujęcia często są również wykorzystywane w reklamach, serialach czy filmach. Można je zobaczyć np. w serialu TVN „Skazana”, gdzie znajdują się nasze ujęcia Katowic. Z kolei w „Uwierz w Mikołaja” można obejrzeć nasze ujęcia sytuujące Bielska-Białej. 

Maciej:

Posiadamy też klientów z branż “niszowych” – technicznych, przemysłowych, telekomunikacyjnych. Mam duże obycie na tego typu obiektach, które z reguły nie są zbyt wyględne. Ale kiedy przyjadę na miejsce o wschodzie słońca i pokażę je w pięknym świetle, mogę opowiedzieć kadrami coś nietypowego. To są fajne wyzwania i sytuacje, kiedy mogę się popisać umiejętnościami nabytymi w szkole filmowej. Z reguły także jestem całkiem samodzielny, a klient w pełni ufa, że wysyłając mnie na drugi koniec Polski zrobię to co trzeba i jak trzeba. Takie one-man army. Przejedzie 500 km, poleci dronem, nagra wypowiedź, timelapse z budowy, ujęcia slow-motion pracowników, zrobi zdjęcia, znajdzie odpowiedni podkład i zmontuje film – niekiedy nawet wszystko jednego dnia 🙂 Dlatego też wiele firm woli współpracować z nami niż z agencjami marketingowymi czy PR-owymi. Łańcuszek decyzyjny jest bardzo krótki, a skuteczność duża.

Ostatnia gałąź naszej działalności to filmy i zdjęcia typowo komercyjne – relacje z eventów i konferencji. Nie robimy tego wiele, ale czasem warto zająć umysł czymś z zupełnie innej beczki.

Aleksandra:

Natomiast wydawanie albumów POLAND ON AIR zawsze wychodzi od nas. Zbieramy pomysły, rozeznajemy tematy, dobieramy to, czym powinniśmy się zająć w perspektywie najbliższych 2-3 lat – bo tyle potrafią trwać prace od pierwszych zdjęć do wydania albumu. Robimy rekonesans, czy byliby sponsorzy zainteresowani dofinansowaniem projektu. To duże lokalne firmy lub urzędy miast.

Aspekt biznesowy jest dla nas o tyle istotny, że wydruk naszych książek jest droższy niż wydruk standardowej książki pisanej. Nasze albumy mają około 200-300 stron. Wszystkie są w kolorze, w dużym rozmiarze. Jakość papieru musi być dużo lepsza. Wydruk jednego nakładu albumu to koszt kilkudziesięciu tysięcy złotych. No i samo wykonanie zdjęć lotniczych jest drogie. Dlatego musimy zawsze uruchamiać przedsprzedaż, szukać sponsorów, żeby to się spięło.

Maciej:

I o czym zawsze po takim czasie zapominamy, to latanie, wynajmowanie samolotów czy jeżdżenie po Polsce również kosztują. Nie doliczamy do kosztów projektów swojej pracy, a przecież gdybyśmy chcieli kogokolwiek do podobnego zajęcia zatrudnić, to byśmy za to słono zapłacili.


Czego dotyczy projekt MikroMiasta? Opowiedzcie o nim więcej.

Maciej:

MikroMiasta powstały w wyniku zainteresowania topografią i urbanistyką Warszawy. Trafiłem w internecie na wydruki 3D z miastami świata, ale nie widziałem niczego podobnego o Warszawie. Znalazłem odpowiedni model, kupiłem drukarkę 3D i zacząłem uczyć się druku, a w międzyczasie znajomy grafik miał się zająć dokładnym modelowaniem miasta na podstawie moich zdjęć lotniczych. A że nie mogłem się na niego doczekać, to sam nauczyłem się także korzystać z Blendera i dostosowywałem kolejne fragmenty modelu do potrzeb druku 3D. 

Pierwszym etapem było “odtworzenie”, czyli poprawa niedoskonałości pozyskanego modelu – m.in. kształtu dachów Starówki, detali różnych budynków, dostosowanie ich pod druk 3D. Później nastąpiły próby druku – duże wyzwanie stanowił druk hotelu InterContinental (ma charakterystyczną nóżkę, a drukarka 3D drukuje warstwa po warstwie, od dołu do góry) oraz Dworzec Centralny z wystającym na wszystkie strony dachem. Trzeci etap nazwałem interpretacją – znalezieniem odpowiedniej skali dla wydruków, podziałki (ostateczne wydruki składają się z kilku części, ponieważ stół roboczy drukarki ma ok. 20x20cm), a później urozmaiceniem fragmentów miasta – np. pustego Placu Defilad, wycięcia kształtu Wisły itp. Ostatecznie powstają modele Warszawy w skali ok. 1:5900, w rozmiarach od 18x18cm do 60x60cm. Na ścianie, z odpowiednim oświetleniem, robią mega wrażenie! A modelowanie i drukowanie jest dla mnie chyba jakąś formą medytacji, bo kiedy zaczynam to przez kilka godzin jestem skupiony tylko na tym.


Jaki jest obecnie Wasz główny kanał w internecie?

Maciej:

Działamy na wielu platformach – na YouTube, Instagramie, TikToku, X, ale chyba wciąż Facebook jest dla nas najważniejszym kanałem komunikacji z fanami oraz miejscem publikacji naszych treści. Prowadzenie wielu kont naraz jest bardzo czasochłonne, dlatego głównie koncentrujemy się na Facebooku oraz na kanale youtube.com/polandonair. Nauczyliśmy się, że musimy nieraz wielokrotnie powtarzać dane komunikaty na różnych platformach, lub “recyklingować” treści i wrzucać zbliżone rzeczy na różne platformy – po pierwsze nigdy nasze posty nie dotrą do wszystkich zainteresowanych, po drugie w każdym z tych miejsc obserwują nas trochę inni ludzie (chociaż kiedyś braliśmy za pewnik, że jeśli ktoś jest naszym fanem na FB to naturalne, że śledzi też Instagram i YouTube), a po trzecie – nawet przy ilości zdjęć, które produkujemy, nigdy nie będziemy w stanie nakarmić tego głodnego potwora jakim są Social Media. Poza tym ciągle pojawiają się nowi obserwujący, którzy mogą w ogóle nie znać naszej historii.


Jakie macie pomysły na dalszy rozwój działalności? Myśleliście np. o rozszerzeniu jej poza Polskę?

Maciej:

Planujemy wydanie cyklu albumów: o Krakowie, Trójmieście, Łodzi, Wrocławiu, Katowicach, Tatrach, Wiśle, Parkach Narodowych. Docelowo chcielibyśmy mieć naraz w kolekcji co najmniej kilkanaście pozycji do wyboru. Do tej pory, ze względu na czasochłonność projektów, nieraz zanim wydajemy nowy album to stary już się zdąży wyprzedać. Tak właśnie stało się z albumami “WARSAW ON AIR”, ”POLAND ON AIR”, “SILESIA ON AIR”, które obecnie są już tylko kolekcjonerskie, sami zostawiliśmy sobie po 1-2 egzemplarzach. Pracujemy również nad projektem międzynarodowym „Malta From The Air”. Byliśmy na Malcie już wiele razy i mieliśmy również okazję podziwiać ją kilkukrotnie z samolotu. Bardzo nam się to miejsce spodobało. Zrobiliśmy też research i okazało się, że nie ma jeszcze takiego albumu o tym kraju. Jesteśmy właśnie w trakcie rozmów z lokalnymi drukarniami i dystrybutorami. Chcielibyśmy, żeby ten album był sprzedawany w sklepach z pamiątkami tam na Malcie i trafiał do turystów. Co ciekawe, mimo iż z reguły jest tam słonecznie, to podczas dwóch tegorocznych wypadów trafiliśmy na… burze piaskowe, co zepsuło wszystkie fotograficzne plany. Cóż, trzeba było przylecieć ponownie!


Jak Wam się pracuje w dwójkę, jako para? Jak oddzielacie Wasze życie prywatne od zawodowego, czy zdarzają się między Wami konflikty? Jak dzielicie się obowiązkami?

Maciej:
Z jednej strony współpraca ma wiele zalet. Jesteśmy dla siebie dużym wsparciem, gdy jedno nie ma siły czy pomysłu, drugie ma okazję się wykazać i przejąć obowiązki. Możemy się dzielić zadaniami i być bardziej efektywni. Kiedy pracuję nad albumem to muszę zrobić coś w rodzaju ‘deep dive’ – usiąść rano przed komputerem i przez bite kilkanaście godzin skupiać się tylko na tym. Fajnie, jeśli nic mnie w międzyczasie nie rozprasza.

Aleksandra:
Jeśli chodzi o podział ról, Maciek jest zdecydowanie bardziej techniczny, bo studiował w szkole filmowej i film to jest jego działka. Ja natomiast mam doświadczenie w dziennikarstwie i PR, dlatego częściej zajmuję się promocją i sprzedażą. Po czasie jednak zaczęliśmy się trochę dzielić kompetencjami, ponieważ zdążyliśmy się od siebie wiele nauczyć przez wszystkie lata współpracy. Imker bardzo nas odciążył w wielu aspektach, mamy więc czas by się ciągle rozwijać. 

Maciej:
Mamy natomiast czasem problem z oddzieleniem życia prywatnego od kwestii zawodowych, ponieważ nasza praca jest dla nas również ogromną pasją. Jeśli gdzieś jedziemy, to zawsze bierzemy ze sobą drona – a nóż będzie tam coś ciekawego. Zdarza nam się też pracować do późnych godzin nocnych. Czasami klienci dzwonią pod 20:00 lub w weekendy. Ostatnio ktoś zadzwonił w niedzielę, argumentując to faktem, że przecież jest niedziela handlowa. Całe szczęście nauczyliśmy się stawiać granice i być asertywnymi, i choć początkowo baliśmy się, że możemy przez to stracić jakiś super biznes, to nigdy nic takiego się nie wydarzyło. Jeśli ktoś jest zainteresowany naszymi usługami, to poczeka. Zbyt często poświęcaliśmy klientom wolny czas (np. na wyszukiwanie ujęć) tylko po to, żeby na koniec nie usłyszeć nawet “dziękuję, klient zmienił koncepcję”. Ktoś zwyczajnie przestał odpisywać. W ogóle w  czasie, kiedy chciałem wydać pierwszy album, codziennie odbierałem po sekundzie każdy telefon który zadzwonił, licząc na to, że to jest “ta super życiowa okazja”. Jednak ani wtedy, ani później, nic takiego się nie wydarzyło. Tę życiową okazję musieliśmy stworzyć sobie sami. Bo, jak to lubimy powtarzać “marzenia nie spełniają się same. Marzenia SIĘ spełnia”.

Jeśli zdarzają nam się konflikty, to głównie “na tle artystycznym” – przy wybieraniu zdjęć do albumu, bo każdemu podoba się co innego, gdzie umieścić logo (ja bym najchętniej nie umieszczał, Aleksandra najchętniej umieszczałaby je na środku zdjęcia), jaką muzykę wybrać. Co ciekawe, zazwyczaj jeśli muzyka do filmu podoba się mi, a nie podoba się Aleksandrze, to znaczy, że film będzie miał dużą widownię! Z drugiej strony Alex ma intuicję do zdjęć i tego co może w danym momencie “chwycić”.


Co sprawia Wam największą radość w Waszej pracy?

Maciej:

Ciągła próba przebicia samego siebie, wymyślania nowych rzeczy, żeby zaskoczyć nie tylko widzów, ale też nas samych. To duże wyzwanie. Czujemy radość, kiedy widzimy, że ludzie do nas wracają. Kolekcjonują kolejne albumy, przychodzą na kolejne wystawy. W przyszłym roku minie 10 lat od pierwszej wystawy na 35. piętrze WTT! Dostrzegamy to, że na wydarzeniach przewijają się regularnie te same twarze. Wiele z nich pamiętamy i np. na kolejną wystawę przychodzą z rodziną, a my widzimy, jak dorastają ich dzieciaki. Cieszymy się, że nasza twórczość łączy pokolenia. Miło jest też, kiedy dzwonią do nas redakcje zagraniczne czy producenci filmowi, którzy potrzebują ujęć i potem widzimy swoje prace w kinie, na dużym ekranie. 

Ale najfajniejsze jest poczucie, że poprzez naszą twórczość zmieniamy myślenie odbiorcy, wpływamy na niego. Realnie kreujemy wizerunek Polski. Dotyczy to chociażby stereotypów na temat danego miasta – np. Katowic czy Warszawy, które z lotu ptaka są bardzo zielone, choć niekoniecznie tak się kojarzą. Z kolei kiedy pokazaliśmy z powietrza wydarzenia takie jak np. Strajki Kobiet czy Marsz Miliona Serc oraz ich skalę – dało nam to olbrzymią satysfakcję uwieczniania czegoś wielkiego i ważnego, co pewnie przejdzie do historii. Wiele osób mówiło nam, że tymi zdjęciami mieliśmy wpływ na losy kraju. Istotny w naszej działalności jest aspekt dziedzictwa kulturowego – kiedyś te fotografie i albumy nabiorą dużej wartości historycznej. Po swojej podyplomówce zacząłem patrzeć na nie nie tylko w perspektywie bieżącej, ale też 10-50-100 lat. Ostatecznie, choć przez większość czasu działamy online, najwięcej radości sprawiają nam wystawy i spotkania z ludźmi na żywo. Daje nam to poczucie, że to, co robimy, jest ważne i ma sens. Że coś po nas zostanie. 

IMKER
IMKER

Firma IMKER od 2015 roku wspiera twórców i producentów we wprowadzaniu własnych produktów na rynek. Wyróżnia się kompleksowością usług - oferując m.in. doradztwo, usługi fulfillment, support (obsługa klienta) oraz SalesCRM (oprogramowanie do sprzedaży). IMKER prowadzi Twórców przez całość procesów związanych ze sprzedażą w internecie, od uruchomienia sprzedaży, poprzez przedsprzedaż, magazynowanie, pakowanie i wysyłkę, aż do profesjonalnej obsługi klienta i zwrotów.

Odbierz wartościowy bonus przy zapisie do newslettera!

Wzór biznesplanu książki dla selfpublishera na 12 miesięcy! Będziemy Ci także regularnie wysyłać ciekawe inspiracje dotyczące świata twórców online.

    Twoje dane osobowe będą przetwarzane w celu obsługi newslettera przez Imker Spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością z siedzibą w Zamościu, ul. Szczebrzeska 55A, 22-400 Zamość, KRS: 0000967893, na zasadach opisanych w polityce prywatności. W każdej chwili możesz zrezygnować.

    Twoje dane są u nas bezpieczne. 🛡️