Po przeczytaniu artykułu zapaliła mi się w głowie taka lampka, że wydałyśmy już chyba z 3 książki z wydawnictwem, jesteśmy dość znane, dlaczego by więc nie zrobić tego samodzielnie – mówi Asia, która wraz z Anią prowadzi kanał oraz bloga ALAANTKOWEBLW. Twórczynie są propagatorkami metody BLW w Polsce, autorkami bestsellerowych książek kucharskich oraz organizatorkami Ogólnopolskiej Konferencji Rozszerzania Diety ‘’Karmienie ma znaczenie”.
W tym artykule przeczytasz o:
Podobno Wasza wspólna działalność rozpoczęła się od dyskusji na temat żywienia na grupie Facebookowej – później powstał blog oraz konto na Instagramie, które ma teraz ponad 160 tys. obserwujących. Jak zaczęła się i rozkręciła Wasza kariera twórczyń internetowych?
Urodziłyśmy nasze pierwsze dzieci i każda z nas poszukiwała informacji na temat rozszerzania diety, kiedy nasze pociechy skończyły 6 miesięcy. Trafiłyśmy na grupę na Facebooku, na której rodzice wymieniali się informacjami, poradami na ten temat. Ania zadała tam jakieś pytanie i ja jej na nie odpowiedziałam, zaczęłyśmy prywatnie ze sobą pisać. Okazało się, że bardzo wiele nas łączy – obie jesteśmy nauczycielkami z wykształcenia, skorpionicami, mamy dzieci w tym samym wieku – Ala urodziła się dokładnie tydzień wcześniej niż Antek. Zaczęłyśmy wymieniać się przepisami oraz wskazówkami na temat rozszerzania diety.
Po jakimś czasie założyłyśmy profil na Facebooku i umieszczałyśmy tam przepisy, tylko dla nas. Trzeba było tę stronę oczywiście jakoś nazwać – ALAANTKOWEBLW pochodzi od imion naszych pierwszych dzieci oraz metody BLW (Bobas Lubi Wybór). Nagle, po jakimś czasie okazało się, że ludzie lajkują, komentują nasze treści, coraz więcej mam zaczęło do nas dołączać, udostępniać przepisy itd. Jakiś czas później, w tajemnicy przed Anią, napisałam do wydawnictwa Mamania, które wydało książkę Bobas Lubi Wybór dotyczącą metody BLW, z pomysłem wydania książki kucharskiej. Był to bardzo spontaniczny pomysł, w środku nocy, bo sama nie wierzyłam, że ktokolwiek nam odpisze na tego maila. Dopiero, gdy wydawnictwo odpisało i poprosiło o podesłanie konspektu oraz przedstawienie pomysłu szerzej, powiedziałam o tym Ani. Wtedy rozpoczęła się praca nad pierwszą książką. Co ciekawe, my się wtedy jeszcze nie widziałyśmy na żywo, znałyśmy się tylko online. Ania mieszkała we Wrocławiu, ja w Poznaniu i nigdy wcześniej się nie spotkałyśmy. Po 1,5 roku od założenia naszej strony na Facebooku, powstała książka i okazało się, że takiej pozycji jeszcze w Polsce nie było. Było dużo książek kucharskich dla mam, ale zawierały one przepisy na papki, przeciery z marchewki, groszku itd. Nie istniała do tej pory polska książka z przepisami BLW dla polskich rodzin. Dostępna była jedynie książka brytyjska, która nie do końca odpowiadała polskim standardom karmienia. Po wydaniu dzieła, od razu wbiłyśmy się na topki w Empiku, wszyscy chcieli mieć naszą książkę. Wydawnictwo było tak zadowolone, że chciało, abyśmy napisały drugą od razu. W międzyczasie doszłyśmy do finału w konkursie “Blog roku 2014”. Karol Okrasa wybrał nas do finałowej Trójki.
Nasza kariera zaczęła się rozpędzać. Dostawałyśmy zaproszenia do telewizji śniadaniowych, miałyśmy dużo spotkań autorskich w Empiku, bibliotekach miejskich itd. W pewnym momencie, cały czas jeszcze pracując na etatach i wychowując dzieci, zaczęłyśmy bardzo poważnie myśleć o monetyzacji bloga. Zaczęli się wtedy do nas odzywać reklamodawcy, co nam pokazało, że na blogu można też zarabiać. Przez pierwsze dwa lata naszej działalności robiłyśmy to wszystko, że tak powiem, charytatywnie. Wydawanie książek też przynosiło jakieś profity, ale wiadomo, że z wydawnictwem zawsze jest inaczej niż kiedy się wydaje samodzielnie. Po dwóch, trzech latach zaczęłyśmy też rozważać rzucenie naszych etatowych prac w państwowych placówkach i wymyśliłyśmy, że założymy nasz własny sklep internetowy, w którym będziemy sprzedawać różne produkty, zarówno innych marek, typu kubeczki, fartuszki, talerzyki do rozszerzania diety, jak i nasze własne produkty, czyli np. e-booki. W pewnym momencie był też duży boom na kursy internetowe, dlatego stworzyłyśmy wówczas jedyny na tamten moment KURS BLW ONLINE dla rodziców. Składał się on z 10 lekcji wideo, w których pokazywałyśmy krok po kroku jak wprowadzić metodę BLW. Brakowało nam miejsca sprzedażowego, dlatego założyłyśmy własny sklep. Między innymi wtedy dostałyśmy też propozycję współpracy od Imker – zaproponowano nam magazynowanie naszych produktów. Miałyśmy już jednak też zaprzyjaźniony rodzinny magazyn w mojej rodzinnej miejscowości, więc oddałyśmy im ster. I tak rozkręcił się nasz biznes.
Piszecie książki, wydajecie kursy, macie newsletter, konto na Instagramie, bloga i nawet swój sklep internetowy. Co jest obecnie najważniejszym obszarem Waszej działalności, co zajmuje Wam najwięcej czasu?
Nie da się tego jednoznacznie określić. Nasz newsletter ma dużą otwieralność, dlatego że przesyłamy w nim często treści, które są przydatne dla rodziców, bez żadnych reklam. To sprawia, że zapisane osoby chętnie otwierają maile od nas. Przygotowanie newslettera zajmuje nam dużo czasu. Drugim kanałem jest Instagram oraz Facebook, gdzie aktualnie wrzucamy te same treści, włącznie z TikTokiem, do którego próbujemy się jeszcze przekonać. Tworzenie treści na social media, rolek, postów zajmuje nam bardzo dużo czasu. Z drugiej strony częścią naszej działalności jest też to, czego nie widać, czyli obsługa sklepu, zamawianie towarów i do tego zaczęłyśmy już zatrudniać inne osoby, ponieważ nie byłyśmy w stanie wszystkiego robić samodzielnie. Na ten moment najwięcej czasu zajmuje nam przygotowanie różnego rodzaju treści, tworzenie nowych produktów, wypuszczenie e-booka czy kursu.
Ile osób obecnie zatrudniacie do obsługi sklepu itd.?
Trzy osoby.
A jak się pracuje w dwójkę? Tym bardziej, że przez długi czas nie widziałyście się nawet na żywo. Jak dzielicie się obowiązkami?
Pandemia pokazała, że można pracować zdalnie i my byłyśmy już do tego przyzwyczajone. Nadal każda z nas mieszka w innym mieście, więc nie widujemy się na co dzień. Teraz studiujemy razem podyplomowo, więc spotykamy się na żywo co dwa tygodnie na zjazdach. Bardzo cenimy sobie naszą współpracę. Obserwuję sama różnych influencerów, którzy działają w pojedynkę, gdzie jedna osoba jest “twarzą swojej marki”. W związku z tym często jest tak, że oni muszą być zawsze. A my, dzięki temu, że jesteśmy we dwie, możemy wymieniać się w różnych rzeczach. Jedna może sobie pozwolić na chorowanie i nie pokazywać się przez jakiś czas albo wyjechać na urlop i przez ten czas nie tworzyć treści, a druga wtedy to przejmuje. Jest to bardzo dobry układ.
Jeśli chodzi o podział obowiązków, od zawsze wychodzi to u nas bardzo intuicyjnie. Przez 10 lat naszej współpracy nigdy żadna z nas nie miała poczucia, że jedna pracuje mniej lub więcej niż druga. Miałyśmy przerwy na urodzenie dzieci, wydarzenia rodzinne, przechodziłyśmy choroby. Było to dla nas wówczas naturalne, że druga przejmuje obowiązki. Każda z nas zawsze się odnajduje i wie, co ma w danym momencie robić. Ja np. lubię robić zdjęcia do naszych książek i to mi zajmuje dużo czasu, a w tym czasie Ania np. odpisuje na Instagramie na wiadomości. Ten podział jest u nas bardzo ruchomy. Są oczywiście rzeczy, które między sobą ustalamy, np. dzielimy się współpracami. Ale większość rzeczy wychodzi naturalnie. Pomaga też fakt, że przyjaźnimy się poza pracą. Nie rozliczamy się z czasu i jesteśmy dla siebie wyrozumiałe, bo gramy do jednej bramki.
To też pokazuje, że tworzycie bardzo zgrany zespół.
Jesteśmy zgrane, ale też potrafimy ze sobą szczerze rozmawiać i powiedzieć coś “wprost”. Nasza relacja bywa burzliwa. Czasem dzwonimy do siebie i mówimy “Co Ty tam w ogóle powiedziałaś, co to jest za pomysł” i dyskutujemy. Ścieramy się często w różnych kwestiach, bo mamy odmienne zdania na wiele tematów, ale jeszcze nie było takiej sytuacji, w której nie doszłybyśmy do kompromisu.
Co do konfliktów – jak je rozwiązujecie? Jak często między Wami do nich dochodzi?
Trudno te nasze nieporozumienia nazwać konfliktami. Są to raczej burzliwe wymiany zdań na temat np. projektu. Czasami jest tak, że któraś z nas budzi się zmotywowana, nakręcona, z nowymi pomysłami, chce zrobić wszystko na raz. Wtedy zdarza się, że druga osoba, która patrzy realnie, trzeźwo, musi nieco przystopować ten zapał, bo nie możemy robić wszystkiego na raz i czasem trzeba podejść do tematu z chłodną głową. Zawsze w takich sytuacjach dyskutujemy i staramy się dojść do porozumienia. Nie są to konflikty, bardziej konstruktywne burze mózgów.
Czyli szczere dyskusje są podstawą efektywnej współpracy.
Myślę, że tak.
Jak wyglądało u Was budowanie społeczności? Ile Wam to zajęło?
Zaczęłyśmy od Facebooka i tam przyrost obserwujących był bardzo duży w krótkim czasie, ponieważ trafiłyśmy wtedy w niszę. Jeszcze 10 lat temu nie było takich profili jak nasz. Obecnie, chociażby na Instagramie, kont na temat BLW jest mnóstwo. Niektórzy nawet trochę kopiują naszą nazwę. Czasami nasze fanki także zakładają profile i to też jest spoko. Gdy my zaczynałyśmy, Facebook był dobrze rozwiniętą platformą, więc bardzo szybko zyskałyśmy tam ogromną popularność. W tamtym momencie 5, 10 tys. obserwujących było dla nas zaskoczeniem. Pisząc maila do wydawnictwa miałyśmy tysiąc obserwujących – już wtedy myślałam, że jesteśmy ogromnym medium.
Po wydaniu książki nasza kariera bardzo przyspieszyła. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałyśmy się, że jest też Instagram. Na początku traktowałyśmy go tak, jak teraz TikToka, czyli coś tam wrzucałyśmy, ale nie było to dla nas ważne. Mamy też bloga. Zachęcam zawsze wszystkich, żeby utrzymywać blogi, nawet w obliczu rosnącej popularności social mediów, ponieważ były już takie sytuacje, że Facebook z różnych przyczyn padał. Newsletter, blog – to nasze prywatne “dzieci”, których nam nikt nie zabierze. Media społecznościowe, typu Instagram, Facebook, nie są do końca nasze, więc zawsze może się wydarzyć coś, co sprawi, że stracimy do nich dostęp. Ważnym kanałem dla nas jest zatem blog i cieszy nas, gdy widzimy ile osób wchodzi na niego z Googla, ile mamy odsłon, które idą już w miliony. Trudno jednak mówić o konkretnych liczbach w kontekście naszych kanałów. Zależą one od wielu czynników. Czasami jest np. tak, że ktoś bardziej znany poleci nas na Instagramie i wówczas również w krótkim czasie dołączają do nas nowe osoby.
Budowanie społeczności nie jest łatwe, ale jeśli robi się dobre treści, podchodzi się do tego intuicyjnie, można osiągnąć bardzo fajne rezultaty. W naszym przypadku planowanie postów, dbanie o to, żeby tablica była zawsze jednakowa, żeby wszystko było spójne, nie wychodziło. Często było tak, że pojawiał się nagle jakiś nowy temat, który chciałyśmy w danym momencie poruszyć i to nie pasowało do ustalonego harmonogramu. Mamy oczywiście swoje elementy stałe – np. ‘SPEC LIVE NA INSTA”. Zapraszanie wykwalifikowanych specjalistów z różnych dziedzin do rozmowy z nami przyczyniło się do wzrostu naszego konta, ponieważ oprócz naszych followersów, live’y oglądały także osoby obserwujące danego specjalistę.
Jesteście propagatorkami metody BLW w Polsce. Z jakim odbiorem na początku spotkało się zaproponowane przez Was podejście? Bo tak jak powiedziałaś, stworzyłyście pierwszą w Polsce książkę kucharską na ten temat, więc niektórym rodzicom, przyzwyczajonym do diety “papkowej”, mogła się to wydawać dość rewolucyjna metoda.
Była już wtedy książka wydawnictwa Mamania “Bobas Lubi Wybór”, tłumaczona z języka angielskiego, która wyjaśniała, na czym polega BLW. Nie była to jednak wówczas znana metoda – wiedziała o niej jedynie garstka rodziców. Ja znając tę książkę, bardzo zainteresowałam się tą metodą, dużo szperałam na zagranicznych stronach i stwierdziłam, że to jest to tak intuicyjne, że dziecko je samodzielnie, że trzeba tego spróbować. Odzew był bardzo dobry, szczególnie wśród rodziców, którzy zaczynali rozszerzanie diety od podawania słoiczków. Dzieci nie chciały ich jeść, więc rodzice szukali oni innego sposobu karmienia i trafiali do nas. Raczej nie spotykałyśmy się z hejtem – odzew był bardzo pozytywny, coraz więcej mam polecało sobie naszą książkę i dlatego też osiągnęłyśmy taki sukces.
Jak zachęciłabyś rodziców, którzy nie znają jeszcze metody BLW, do jej zastosowania?
Jest kilka kluczowych zalet tej metody. Przede wszystkim należy do nich samodzielne jedzenie rękami przez dziecko. Jest to dla niego niesamowity rozwój. Nie chodzi tylko o samo nakarmienie dziecka, ale o wszystko to, co się dzieje wokół tego tematu. Po pierwsze maluch widzi jedzenie w takiej formie, w jakiej ono naturalnie występuje, widzi kolor produktu, jego strukturę, to, że brokuł jest zielony, ma różyczki, ziemniak jest beżowy, miękki. Jedzenie zaczyna się w rękach dziecka. Sam proces chwycenia i trafienia do buzi jest bardzo ważny dla rozwoju mózgu itd. Poza rozwojem sensorycznym, następuje rozwój mowy. Dziecko, które samodzielnie uczy się odgryzania, przeżuwania, mielenia językiem, a nie dostaje papki, którą musi tylko przełknąć, angażuje pracę wszystkich mięśni okolic ust, mięśni policzkowych, języka, dziąseł itd. Wykonuje ogromną pracę wszystkich narządów artykulacyjnych, co wpływa na dalszy rozwój sfery orofacjalnej. Oczywiście nie demonizujemy karmienia łyżeczką, bo są też rodzice, którzy wybierają tę metodę i to jest ich decyzja. Nie chcemy, żeby ktoś poczuł, że jego sposób karmienia jest gorszy. Mówimy tylko o zaletach samodzielnego jedzenia.
Kolejną zaletą metody BLW jest to, że dziecko, które samodzielnie je, wkłada sobie tyle jedzenia do buzi, ile chce. To ono kontroluje ilość przyjmowanego pokarmu i zaczyna dostrzegać, kiedy czuje się nasycone. Zastosowanie metody BLW sprawia, że rodzina je wspólny posiłek. Unikamy dzięki temu schematu, w którym to rodzic podgrzewa słoiczek, karmi dziecko, a potem je swój (często inny i zimny już) obiad. Zamiast tego, sadza dziecko do wspólnego stołu, daje mu produkty, które są dla niego dobre w danym wieku, czyli bez soli, bez cukru itd. i cała rodzina je posiłek razem. Możemy wówczas ze sobą rozmawiać, obserwować reakcje dziecka. Wspólne spożywanie posiłków jest też ważne w kontekście późniejszych nawyków żywieniowych. Rodzice, którzy sięgają po metodę BLW, zaczynają sami zdrowiej się odżywiać. Często jest tak, że zanim mamy dzieci, różnie jemy, nasza dieta nie jest do końca zbilansowana i przemyślana. Kiedy pojawia się dziecko, rodzice zaczynają inaczej podchodzić do tego, co jedzą i co podają dziecku. Zalet BLW jest całe mnóstwo, dlatego bardzo polecam tę metodę. Zachęcają też do jej stosowania logopedzi, którzy widzą, że dzieci, które zbyt długo są na smoczku, na łyżeczce, mają problemy z artykulacją, wady zgryzu itd.
Myślicie, że obecnie ta metoda jest już bardzo popularna i rozpowszechniona w Polsce?
Myślę, że tak, chociaż może nie aż tak, jak byśmy chciały, ponieważ jest też grono specjalistów, np. pediatrów, którzy jeszcze o niej nie słyszeli albo wiedzą na jej temat zbyt mało. Z tego też powodu zorganizowałyśmy pierwszą ogólnopolską konferencję “Karmienie ma znaczenie” w 2021 roku, do której zaprosiłyśmy przede wszystkim pediatrów, psychoterapeutów, położne, by mogli przekazać rodzicom informacje na temat metody BLW. Myślę, że jest jeszcze sporo w tym temacie do zrobienia, ale ogólnie świadomość wzrosła.
Wspomniałaś, że powstaje teraz wiele kont, które mają nazwy podobne do Was. Co sądzisz o poradach rodzicielskich z internetu? Bo wydaje się, że kont o takiej tematyce jest teraz mnóstwo. Czy uważasz, że ślepe podążanie za trendami, za influencerami jest dobre, czy rodzice powinni znaleźć złoty środek? Jak trafić na wartościowe treści w internecie?
Podążanie za trendami jest bardzo ryzykowne. Miałyśmy już wiele takich dyskusji z naszymi starszymi kolegami influencerami. Widzimy ten trend, że osoby, które nie mają żadnego wykształcenia w danej dziedzinie wypowiadają się na dany temat i nazywają nawet w taki mylący sposób swoje konta, sugerując, że się w tej dziedzinie specjalizują. Myślę, że tych treści jest teraz tak dużo, że rodzice mogą się pogubić. Warto jednak zawsze od razu sprawdzić, czym dane osoby się zajmują. My też na początku spotykałyśmy się z zarzutami, że jesteśmy tylko nauczycielkami, a mówimy o żywieniu dzieci. Starałyśmy się pogłębiać naszą wiedzę, ale też, publikując różne treści, zapraszałyśmy specjalistów, którzy wypowiadali się na dany temat. Gdy np. pisałyśmy na bloga tekst o żelazie w diecie dziecka, zapraszałyśmy do wywiadu dietetyczkę czy lekarza. Nasze treści zawsze były albo konsultowane ze specjalistą, albo to specjalista był ich autorem.
Z czasem my również zaczęłyśmy się dokształcać. Ja skończyłam podyplomowo studia z psychodietetyki. Robiłyśmy też wiele kursów na temat np. wybiórczości pokarmowej, żeby to, co mówimy, nie było tylko oparte na naszym doświadczeniu, ale także na wiedzy. Ostatnia książka, którą wydałyśmy samodzielnie, powstała pod patronatem Standardów Medycznych – wydawnictwa, które zajmuje się wydawaniem wszystkich dokumentów pediatrycznych obowiązujących w Polsce. Zadbałyśmy o to, żeby rodzice, kupując nasze książki, otrzymali aktualną, rzetelną wiedzę medyczną, żeby mieli świadomość, że nie są to jedynie nasze poglądy.
Jesteśmy też propagatorkami długiego karmienia piersią i same długo karmiłyśmy nasze dzieci, ale zalecenia mówią, by po pierwszym roku życia odstawiać dziecko od piersi w nocy, ponieważ długie karmienie piersią może zwiększyć ryzyko wystąpienia próchnicy. Nie możemy tego pomijać, musimy poinformować mamy, że to jest ich decyzja, że długo karmią piersią, ale muszą też znać zalecenia. Oczywiście jest też szereg innych czynników związanych z ryzykiem próchnicy u dzieci, ale nie gloryfikujemy karmienia piersią, bo same karmiłyśmy długo, tylko mówimy, jakie są fakty. O ile na wielu kontach można znaleźć np. ciekawe przepisy i nie wymaga to ogromnej wiedzy, żeby coś smacznego przygotować, o tyle, jeśli na danym profilu publikowane są treści związane stricte z zaleceniami pediatrycznymi itd., to sugerowałabym, żeby sprawdzać, kogo się obserwuje i kim ta osoba jest z wykształcenia.
Czyli niebezpieczne jest podążanie za osobami, które przekazują jedynie swoje poglądy, nie popierając ich żadnymi faktami, wiedzą. Czemu postanowiłyście wydawać książki samodzielnie?
Impulsem do wydania książki samodzielnie był artykuł Michała Szafrańskiego na jego blogu na temat współpracy z wydawnictwem i selfpublishingu. Po przeczytaniu artykułu zapaliła mi się w głowie taka lampka, że wydałyśmy już chyba z 3 książki z wydawnictwem, jesteśmy dość znane, dlaczego by więc nie zrobić tego samodzielnie. Nasze pierwsze trzy pozycje były skierowane do rodziców, a tym razem marzyło nam się stworzenie książki kucharskiej dla dzieci. Stwierdziłyśmy, że zrobienie tego samodzielnie nie może być aż tak trudne i zaczęłyśmy poszukiwać więcej informacji na temat selfpublishingu. Znalazłyśmy graficzkę, która narysowała wszystko to, co napisałyśmy, drukarnię, która to wydrukowała. Proces samodzielnego wydania książki jest bardzo trudny, o wiele bardziej złożony niż w przypadku współpracy z wydawnictwem – tam po prostu pisałyśmy treść i reszta działa się poza nami. Miałyśmy oczywiście wgląd do różnych decyzji i pytano nas o zdanie, jednak mogłyśmy zajmować się wtedy zupełnie innymi sprawami. Nadal wydajemy z wydawnictwem Mamania, bo znamy plusy takiej współpracy, ale równocześnie niektóre produkty wydajemy samodzielnie, bo wiemy jakie są z tego profity. Gdyby ktoś zapytał co jest lepsze, odpowiedziałabym, że to zależy.
Przede wszystkim, wydając samodzielnie książkę, miałyście już zbudowaną społeczność w internecie, więc łatwiej było ją sprzedać.
Dokładnie tak.
Czy macie jeszcze jakieś pomysły na rozwój Waszej działalności?
Tak, chociażby nasz najnowszy pomysł, który miał premierę wczoraj wieczorem – akcja społeczna “Dobra Śniadaniówka”, czyli odejście na chwilę od tematu rozszerzania diety BLW i maluchów. Wiemy, że nasze obserwatorki to często mamy, które są z nami już od wielu lat, ich dzieci rosną, idą do szkoły, przedszkola itd. Nasze dzieci też się “starzeją” i zaczynamy dostrzegać inne problemy np. te związane z edukacją żywieniową, jak chociażby jedzenie w śniadaniówkach – problem słodyczy w śniadaniówkach czy fakt, że rodzice w ogóle nie wiedzą co mogą włożyć dobrego do śniadaniówki.
W związku z tym, powstała bezpłatna akcja społeczna, polegająca na zaproponowaniu rodzicom gotowych rozwiązań do śniadaniówek. Mogą oni podzielić się tymi pomysłami z innymi rodzicami drukując ulotki Dobrej śniadaniówki i rozdając je np. podczas zebrania rodziców. Na ulotce znajdują się kody, które po zeskanowaniu przekierowują do naszego bloga, na którym rodzic może znaleźć treści dotyczące komponowania dobrego śniadania. Zależy nam na tym, aby akcja objęła całe klasy i szkoły, nie tylko pojedyncze rodziny, dlatego proponujemy, aby rodzice dzieci z danej klasy skrzyknęli się i np. od poniedziałku do czwartku do śniadaniówek wkładali tylko warzywa, owoce, produkty białkowe, węglowodany, a jeden dzień w tygodniu jakiś mały słodycz. Zachęcamy też do tego, aby dzieci przynosiły do szkoły wyłącznie wodę, nie soczki, czy napoje gazowane.
Kolejnym zaplanowanym projektem jest ebook z przepisami na dania obiadowe w 30 minut dla zabieganych rodziców. Myślimy też już o projektach na przyszły rok, ale na razie nie będę ich zdradzać.
Skąd czerpiecie inspiracje do swoich projektów, książek, treści na social mediach?
Jeżeli chodzi o przepisy, często zdzwaniamy się i robimy burzę mózgów. Trochę przy tym eksperymentujemy – nasze rodziny testują i oceniają przygotowane przez nas potrawy. Jeśli zaś chodzi o tematy, które poruszamy na blogu czy w social mediach, to po prostu słuchamy tego, co mówią do nas odbiorcy. Ostatnio np. dostałyśmy maila od czytelniczki, w którym napisała, że jej dziecko ma cukrzycę typu A, o której rodzice nie wiedzieli. Zapytała, czy możemy poruszyć ten temat na naszym SPEC LIVE NA INSTA tak, żeby więcej osób się o tym dowiedziało. Korzystamy też z kalendarza świąt nietypowych, np. w dzień karmienia piersią poruszamy tematy związane z karmieniem. Jeśli jest w social mediach jakaś akcja, np. dotycząca raka szyjki macicy, też się do niej dołączamy. Początek września z kolei związany jest z powrotem do szkoły, czyli pojawia się problem ze śniadaniówkami, który również poruszyłyśmy na blogu i social mediach. Zaraz rozpocznie się problem z przeziębieniami w przedszkolach, do którego też nawiążemy. Podążamy więc za tym, co aktualnie się dzieje. Tematów nam nie brakuje, raczej jest ich za dużo i często musimy je przesuwać i decydować, jakim tematem się zajmujemy, a jaki zostawiamy na później. Doba ma niestety tylko 24 godziny i nie jesteśmy w stanie wszystkiego omówić na naszych kanałach.
Czyli pomysły przychodzą do Was same. Mam jeszcze pytanie, które będzie gratką dla wszystkich przedsiębiorczych mam – jak łączyć pracę, własną działalność z opieką nad dziećmi?
Kiedyś byłam na spotkaniu Klubu Przedsiębiorczych Mam w Poznaniu i było tam ponad 50 świeżych mam, które wahały się, czy wrócić na etat, rozpocząć swoją działalność, czy może jeszcze zaczekać. Wiele z nich miało już pomysł na biznes, ale dopiero kiełkujący. Powiedziałam wtedy zupełnie szczerze, że frazesy typu “to jest super”, “da się to połączyć”, “będzie ekstra” nie do końca się sprawdzają. Fajnie jest motywować. My też jesteśmy przykładem na to, że łączenie biznesu z opieką nad dzieckiem może się udać, ale jest to bardzo ciężka praca. Po pierwsze, wymaga wsparcia drugiego z rodziców. Po drugie, sukces zależy też od tego, czy nasze dzieci są zdrowe, czy chodzą do placówek, czy mamy czas, który możemy poświęcić tylko i wyłącznie na pracę. Bo praca “z dzieckiem przy nodze” prowadzi do ogromu frustracji. Z jednej strony chcesz się opiekować pociechą, ale z drugiej chcesz się rozwijać, masz pomysły, chcesz coś robić.
Myślę, że młodym mamom jest bardzo trudno pogodzić ze sobą pracę i wychowanie dziecka. Warto dać sobie czas, postanowić, że np. przez pierwsze dwa lata życia malucha odpuszczamy i poświęcamy się wychowaniu, a później myślimy o sobie i dzielimy ten czas między pracę i opiekę nad dzieckiem. Zawsze będzie w tej kwestii konflikt interesów. Warto, będąc w takiej sytuacji, prosić o wsparcie innych osób, np. babcie, możemy też zatrudnić opiekunkę na kilka godzin dziennie. Nie można brać wszystkiego na siebie, trzeba korzystać ze wsparcia i otaczać się osobami, które są motorem napędowym i będą mówiły “idź do przodu, rób to”, a nie “a po co ci to”, “a może później” itd.
Fajnie, że o tym mówisz, bo wiele mam odczuwa pewnie teraz presję, coraz więcej mamy success stories, coraz więcej osób zakłada własną działalność i zwłaszcza teraz, w erze social mediów, łatwo się porównywać do kogoś i czuć się gorszym, że komuś się udało, a mi nie.
Nie zapominajmy też o tym, że poza błyskiem i perfekcją, które widzimy w social mediach, jest też prawdziwe życie. Jest teraz taki trend, że musi być szybko, efektownie, że musisz mieć karierę. W związku z tym, jak czegoś nie osiągniesz, czujesz się gorszy. Często zapominamy przy tym, że ten trend przyczynia się do rozwinięcia u odbiorców takich treści różnych problemów psychicznych, które są plagą naszych czasów. O tym właśnie trzeba mówić – że pęd do sukcesu też ma swoje ciemne strony, że trzeba złapać balans.