Chcę, żeby w przestrzeni publicznej istniała przeciwwaga dla treści pseudonaukowych, aby ludzie mieli szansę usłyszeć również rzetelne informacje – wywiad z Doktorem z Tik Toka

  z dnia: 29 kwietnia 2025

Rozmawiamy z Konradem Skotnickim, znanym jako Doktor z Tik Toka, popularyzatorem nauki i autorem książki „111 faktów, które zniszczą twoje wyobrażenie o świecie”. Posiada doktorat z chemii i specjalizuje się w naukach ścisłych, kosmosie, edukacji klimatycznej oraz ekologii. Jego filmy w angażujący i przystępny sposób pomagają tysiącom osób lepiej zrozumieć skomplikowane zagadnienia naukowe.


W tym artykule przeczytasz o:

Jak zaczęła się Twoja przygoda z popularyzacją nauki w Internecie? Czy od początku wiedziałeś, że chcesz edukować w obszarze nauk ścisłych?

Moja historia tworzenia w sieci  zaczęła się wiele lat wcześniej niż moja popularyzacja nauki.  Bardzo pomogło mi to, że robiłem to już od ponad dziesięciu lat, przede wszystkim jako osoba prowadząca lub wspierająca osoby prowadzące media społecznościowe w organizacjach pozarządowych.  Moja prywatna przygoda zaczęła się całkiem przypadkiem w 2021 roku. Jak wiadomo w pandemii wszyscy namiętnie i w zbyt dużej ilości oglądaliśmy Tik Toka. Zauważyłem wtedy, że zaczęło się tam pojawiać dużo zagranicznych twórców, którzy popularyzują naukę. Co ciekawe, była to nowa fala osób, które wcześniej nie nagrywały na YouTubie. 

Byłem wtedy już po doktoracie i pracowałem w instytucie badawczym. Kiedyś siedząc w laboratorium przeczytałem pewien artykuł o tym, że jedna z cząstek elementarnych w Wielkim Zderzaczu Hadronów nie zachowuje się tak, jak powinna się zachowywać. Temat absolutnie nieciekawy, bardzo geekowski. Spontanicznie stwierdziłem – nagram o tym film na Tik Toka. W jednej chwili wziąłem telefon do ręki, nagrałem filmik i oczywiście od razu wrzuciłem. Zdobył on kilkanaście tysięcy wyświetleń. Mając pewną wiedzę o mediach społecznościowych, byłem zaskoczony, że już pierwsze wideo – i to na temat naukowy – wzbudziło tak duże zainteresowanie. Już następnego dnia nagrałem film o pochodzeniu niebieskiego koloru oczu, który zdobył kilkanaście tysięcy wyświetleń. Kontynuowałem serię, codziennie publikując kolejne materiały – o oczach zielonych, brązowych i innych. Choć wszystko zaczęło się przypadkiem, szybko nabrało tempa, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że znalazłem się we właściwym miejscu. To zmotywowało mnie do regularnego tworzenia.


TikTok to platforma kojarzona głównie z rozrywką, a nie z edukacją. Skąd pomysł, że będzie to dobre miejsce na naukowy content, że przyjmie się on wśród użytkowników?

Sam namiętnie, od bardzo wielu lat, oglądam popularyzatorów nauki na YouTubie. Nawet kiedyś robiłem projekt związany z ekologią dla kanału jednej z organizacji pozarządowych. YouTube jest jednak miejscem, które nie oferuje tak szybkiej gratyfikacji. Co więcej tworzenie długich treści było i wciąż jest dla mnie trudne. Zauważyłem też niszę na Tik Toku – w USA i anglojęzycznej części platformy coraz więcej było twórców popularyzujących naukę, których Polsce brakowało. Znani polscy twórcy naukowi, którzy byli na YouTubie nie wchodzili jeszcze wtedy na Tik Toka. 

Jeśli chodzi o to, dlaczego uznałem Tik Toka za dobre miejsce do popularyzacji nauki – według mnie nie zależy to tak bardzo od samego medium. Niezależnie od platformy, największą popularnością cieszą się podobne treści: rozrywka, tutoriale, książki itp. Nauka również ma tam swoje miejsce i można ją znaleźć w każdym medium społecznościowym.


Nauka bywa postrzegana jako skomplikowana i „szkolna”, a Twoje filmy pokazują, że można ją przedstawić jak chwytliwą historię. Czy masz swoje sposoby na to, żeby nawet najbardziej skomplikowane zagadnienia przekazać w prosty i ciekawy sposób?

Próbuję w każdym temacie i w każdej historii naukowej znaleźć jedną ciekawą lub nieoczywistą rzecz. Nie mam na myśli clickbaitu, a raczej znalezienie czegoś małego, co może nie jest najważniejsze, ale najlepiej przyciąga uwagę odbiorcy. Gdy nagrywałem o dinozaurach często zaczynałem od tego, że w Polsce pod Kielcami wyszły na ląd pierwsze czworonożne zwierzęta. Wspominałem też o tym, że dinozaury przedstawione w Jurassic Park są mało związane z tym, jak naprawdę wyglądały dinozaury. Wychodząc od takiej bardzo dokładnej rzeczy łatwiej jest zaciekawić odbiorcę, żeby potem wyjść do szerszej opowieści, np. o historii odkryć paleontologicznych. Podobne podejście zastosowałem niedawno w temacie przesunięcia północnego bieguna magnetycznego – zjawiska, które samo w sobie może nie wydawać się porywające. Zacząłem od tego, że przez te zmiany konieczna będzie aktualizacja GPS-ów w naszych telefonach. Odniosłem się do czegoś, czego doświadczamy codziennie, co nas bezpośrednio dotyczy.


Nauka w szkole nie wystarcza?

Wręcz przeciwnie, myślę, że żeruję bardzo na tym, że polska szkoła jest fatalna w przekazywaniu wiedzy w ciekawy sposób. Mam wrażenie, że na początkowych etapach edukacji do każdego przedmiotu przykłada się taką wagę, jakby uczeń miał zrobić z niego doktorat.  Zamiast wzbudzać ciekawość uczniów polska szkoła kieruje się zasadą “zdać-zakuć-zapomnieć”. Przekazuje nam się wiedzę na za dużym poziomie szczegółowości. Na biologii chociażby uczymy się cyklu rozwojowego ślimaka, który jest absolutnie niepotrzebny nikomu, kto nie będzie robił doktoratu z biologii, a nawet – doktoratu ze ślimaków. Przez to w Polsce istnieje ogromna nisza na angażujące i przystępne opowiadanie o nauce. Po swoich mediach społecznościowych widzę, że ludzie uwielbiają o niej słuchać, jeśli jest to ciekawie opowiedziane.


Jakie tematy przyciągają największą liczbę odbiorców? Czy są jakieś konkretne zagadnienia, które szczególnie rozpalają ciekawość ludzi?

Niemal każdego interesuje kosmos i dinozaury. Bardzo rozpala ciekawość w ludziach także ludzkie ciało oraz rzeczy, które są blisko nas. Nagrałem już kilkadziesiąt materiałów o ludzkim ciele. Czasem podejmuję również temat edukacji seksualnej przez to, że w szkole jest to zupełnie pomijane. Mój najpopularniejszy film na Tik Toku – zebrał już ponad 5 milionów wyświetleń – to materiał o tym, dlaczego kobiety mają wybielone miejsca na bieliźnie. Tłumaczę w nim, że przez kwaśne środowisko pochwy, powstające w nim bakterie i związki chemiczne reagują z barwnikiem w materiale, który się odbarwia. Pod tym Tik Tokiem pojawiły się tysiące przerażających komentarzy. Wiele osób pisało, że cieszy się, że poruszyłem ten temat, bo wcześniej słyszały od rodziców, partnerów czy bliskich, że to oznaka choroby lub braku higieny. Widać, jak wiele kwestii dotyczących ludzkiego ciała pozostaje w sferze tabu – szkoła ani otoczenie nas tego nie uczą. Nic dziwnego więc, że tak wiele osób ogląda takie treści.

Podobna sytuacja dotyczyła kanalika łzowego – małej kropeczki w wewnętrznym kąciku oka, która odprowadza nadmiar płynów nawilżających oko. Większość ludzi dostrzega ją dopiero wtedy, gdy uważnie przyjrzy się swojej twarzy. Wiele osób było przekonanych, że to zwykła niedoskonałość skóry i próbowało ją usunąć, inni martwili się, że to objaw choroby.  To pokazuje, jak wiele podstawowych informacji o ludzkim ciele nam umyka.

Drugim typem treści, które ciekawią znaczną ilość osób są teorie spiskowe, czym zresztą byłem zaskoczony, bo początkowo nie była to moja ulubiona rzecz. Nagrywając filmy, przypadkiem trafiałem na różne teorie – tak było choćby z materiałem o wraku Titanica, konkretnie o tym, dlaczego nie znajduje się tam ludzkich kości. Sam w sobie temat nie jest bardzo ciekawy, ale jako chemik uznałem to za ciekawostkę. Wytłumaczenie  jest takie, że na tak dużej głębokości stężenie węglanu wapnia jest tak małe, że kości się rozpuszczają, podczas gdy na płytszych wodach tak się nie dzieje. Ten materiał ma obecnie dwa miliony wyświetleń z zupełnie innego powodu. Dowiedziałem się, że wokół zatonięcia Titanica powstała jakaś ogromna teoria spiskowa, że nie on zatonął, a jego bliźniaczy statek Olimpic. Właściciele mieli “podmienić” statki, żeby wyłudzić pieniądze z ubezpieczenia. Krążą również teorie, według których ptaki wcale nie są prawdziwe. To rzekomo mechaniczne roboty wysłane przez rząd do szpiegowania ludzi. Z tego powodu siadają na liniach energetycznych – w ten sposób się ładują.

To właśnie dlatego stworzyłem całą serię o teoriach spiskowych – ludzie są nimi niesamowicie zafascynowani. Nawet dziś nagrywałem wypowiedź dla radia na temat raportu Eurobarometru, który badał, w jakie dezinformacyjne narracje wierzą Polacy. Okazało się, że 51% jest przekonanych, że wirusy są celowo produkowane w laboratoriach, aby kontrolować społeczeństwo, a aż 64% twierdzi, że nauka nie ma dla nich znaczenia w codziennym życiu. Zaskakująco wysoki jest też odsetek płaskoziemców.


Które tematy wzbudzają największe kontrowersje albo zaskoczenie? Czy spotkałeś się kiedyś z dużą falą krytyki po publikacji jakiegoś materiału?

Na ogromny hejt zawsze narażam się wtedy, kiedy nagrywam o szczepionkach, medycynie, czy lekach. Nagrałem kiedyś materiał o tym, że Gripex i inne popularne napary, które pijemy przy pierwszych objawach grypy, wcale jej nie leczą – zawierają jedynie substancje przeciwbólowe i przeciwgorączkowe. Wiele osób błędnie zakłada, że działają jak antybiotyk na bakterie, czyli że są „lekiem na grypę”. Tymczasem to tylko środki łagodzące objawy, które sprawiają, że czujemy się lepiej, ale nie przyspieszają wyzdrowienia. Ten temat wzbudził ogromne kontrowersje – okazało się, że dla wielu osób to zupełnie nowe odkrycie.

Unikam też tematów związanych z dietą – wegetarianizmem, weganizmem czy jedzeniem mięsa. Czasem się do nich odnoszę, ale wiem, jak bardzo są kontrowersyjne. Nie mam siły na niekończące się dyskusje, dlatego rzadko o tym nagrywam, zwłaszcza że nauka jednoznacznie pokazuje, że nadmiar mięsa jest szkodliwy. Nie poruszam także żadnych tematów dotyczących żywienia dzieci. Jest zbyt wiele różnych opinii, a jednocześnie brakuje twardych, jednoznacznych danych naukowych w tym obszarze. Żywienie człowieka fascynuje mnie właśnie dlatego, że nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi.  Wiemy, że najlepiej jeść dużo warzyw, mniej mięsa, wybierać produkty pełnoziarniste i jak najmniej przetworzone – ale precyzyjne zalecenia, jak np. ile gramów mięsa czy fasoli dziennie powinniśmy spożywać to wciąż naukowo niepewny temat.


Jak oceniasz skalę problemu pseudonaukowych treści w internecie? Czy widzisz jakieś pozytywne zmiany w świadomości ludzi na przestrzeni lat?

Obawiam się, że idzie to w przeciwnym kierunku i sytuacja z pseudonauką i pseudomedycyną w internecie pogarsza się, głównie dlatego, że można na niej świetnie zarobić. Jeszcze kilka lat temu nie było to tak powszechne, ale dziś jesteśmy świadkami jednej z największych afer związanych z pseudomedycyną w sieci.

Sprawa Oskara D., który sprawiał, że ludzie chorzy na raka nie podejmowali chemioterapii rezygnując z tradycyjnego leczenia na rzecz suplementów z jego sklepu, pokazuje skalę problemu. Z doniesień medialnych i prokuratury wynika, że był to niezwykle dochodowy proceder – zarobił na tym miliony, a jednocześnie nie ponosił praktycznie żadnej odpowiedzialności. W internecie można powiedzieć niemal wszystko, a konsekwencje są minimalne. Oglądałem kilka jego filmów i byłem w szoku, jak absurdalne były niektóre tezy – o toksycznych megadawkach witamin, które rzekomo miały leczyć wszystko, czy o suplementacji jodu. Padały też skrajnie niebezpieczne twierdzenia, jak to, że osoby z autyzmem mordują swoich rodziców. To poziom dezinformacji, na który trudno nawet odpowiednio zareagować.

Pseudomedycyna rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie – widzę to także w komentarzach pod swoimi materiałami. Wcześniej były to głównie teorie spiskowe, za których szerzeniem nie stały żadne konkretne interesy finansowe. Teraz sytuacja się zmieniła. Rynek suplementów w Polsce jest jednym z najszybciej rosnących w Unii Europejskiej, a Polacy wydają na nie miliardy złotych. Przekonywanie ludzi, by zamiast do lekarza sięgali po nieskuteczne, a czasem wręcz szkodliwe suplementy, stało się niezwykle opłacalnym biznesem.

Co gorsza, nie ma realnych mechanizmów, by to powstrzymać. Ministerstwo Zdrowia i inne instytucje pozostają bierne – miałem okazję uczestniczyć w posiedzeniu komisji zdrowia na temat pseudomedycyny i przedstawicielka ministerstwa otwarcie przyznała, że „nie zna się na internecie”, więc nic nie mogą zrobić. Platformy społecznościowe także nie podejmują działań. W efekcie nikt tego nie kontroluje.


W jaki sposób sobie radzisz z tym, aby przekonywać odbiorców do przekazywanej przez Ciebie wiedzy rzetelnej? 

Przede wszystkim staram się nie antagonizować osób wierzących w teorie spiskowe czy pseudomedycynę. Nie mam do nich pretensji ani negatywnych emocji związanych z tym, że nie wierzą w naukowe wyjaśnienia dotyczące COVID-19 czy nieskuteczności suplementów diety. Skąd mieliby to wiedzieć, skoro nikt ich tego nie uczy? Staram się ich nie wyśmiewać, choć w środowisku popularyzatorów nauki bywa to niestety częstą reakcją.  

Badania psychologiczne pokazują, że zasypywanie ludzi danymi i naukowymi argumentami często przynosi odwrotny skutek – zamiast przekonywać, utwierdza ich w dotychczasowych przekonaniach. Dlatego staram się mówić jak najprościej, zamiast odsyłać do setek artykułów naukowych czy raportów z komentarzem „przeczytajcie sobie”. Wolę używać zrozumiałych przykładów, które ułatwiają zrozumienie tematu, niż przytłaczać nadmiarem informacji.  

Mam też świadomość, że osoby mocno przekonane do pseudonauki raczej nie zmienią zdania. Dlatego swój przekaz kieruję przede wszystkim do tych, którzy jeszcze nie wiedzą, co jest prawdą, a co nie – to największa, choć mniej głośna grupa. Chcę, żeby w przestrzeni publicznej istniała przeciwwaga dla treści pseudonaukowych, aby ludzie mieli szansę usłyszeć również rzetelne informacje.


Czy są takie tematy, które pomimo tego, że miałeś już okazję poruszyć, ciągle wracają ze względu na mnogość dezinformacji?

Na pewno szczepionki to temat, który ciągle wraca. Fakt, że nie powodują autyzmu, ani nie zabijają ludzi, można by powtarzać codziennie, a i tak dezinformacja wciąż ma się dobrze.   Coraz częściej poruszam także temat suplementów diety, które w rzeczywistości są po prostu produktami spożywczymi – można je wprowadzić na rynek bez żadnych badań, a ich reklama jest praktycznie nieograniczona. Podobnie jest z kryzysem klimatycznym. Powinny istnieć całe kanały poświęcone tylko temu zagadnieniu, bo – zgodnie z najnowszym badaniem Eurobarometru – Polska jest krajem w UE z najwyższym odsetkiem osób, które nie wierzą, że zmiany klimatu są spowodowane przez człowieka. To przerażające, bo pokazuje, jak bardzo w tej kwestii odstajemy od reszty Europy.  

Niektóre z tych tematów będą powracać prawdopodobnie aż do końca świata – dezinformacja na ich temat funkcjonuje w mediach od dziesięcioleci i nic nie wskazuje na to, by miała zniknąć.


Czy razem z edukowaniem odbiorców pokazujesz im też, jak odróżniać treści rzetelne od nierzetelnych?

Kiedyś poruszałem ten temat, ale mam wrażenie, że wymagałoby to bardziej kompleksowego podejścia – na przykład w formie kursu, który odbiorcy mogliby obejrzeć w całości. Taki materiał mógłby obejmować m.in. sposoby oceny wiarygodności źródeł, rozpoznawanie manipulacji czy metody weryfikacji informacji.  

W rzeczywistości weryfikowania informacji nie uczy nas żaden etap edukacji. Sam nauczyłem się tego dopiero podczas pisania doktoratu, a ponieważ niewiele osób w Polsce kończy studia doktoranckie, większość nie ma skąd czerpać tej wiedzy. Staram się poruszać te kwestie, ale jeszcze nie w tak skoordynowany sposób. Być może w przyszłości stworzę playlistę lub kurs poświęcony rozróżnianiu rzetelnych treści od dezinformacji.


Napisałeś książkę – co było impulsem, żeby to zrobić? Jak ma się ona do Twoich – zwykle krótkich – treści, które przekazujesz w internecie?

Książka była dla mnie pewnym eksperymentem – pierwszą w Polsce próbą przeniesienia formatu Tik Toka do formy książkowej. Zawiera 111 Tik Toków, każdy na inny temat, i jest napisana w taki sposób, że można ją otworzyć na dowolnej stronie i przeczytać jedną, ciekawą historię. Historie nie są ze sobą ściśle powiązane, co miało na celu sprawdzenie, czy taki styl Tik Tokowy będzie w ogóle możliwy do przeniesienia do książki. Ewidentnie się udało – otrzymałem mnóstwo pozytywnych komentarzy. 

Natomiast muszę przyznać, że sam proces pisania książki był dla mnie wyzwaniem – nie lubię pisać długich treści. Wole robić research i tworzyć krótkie materiały, a pisanie setek stron było dla mnie męczące. Już przy pisaniu doktoratu miałem podobne odczucie – że to się nigdy nie kończy. Mimo to cieszę się, że książka powstała. Nie wiem, czy będzie kontynuacja, może będzie, mam już trochę pomysłów.

Po statystykach widać, że dużo mniej ludzi czyta książki. Ja osobiście nie postrzegam książki jako formy lepszej od innych, jak na przykład wideo. Wolę, żeby milion osób obejrzało moje Tik Toki niż kilkanaście tysięcy przeczytało książkę. Książkę przeczytają raczej ci, którzy naprawdę interesują się tematem, a moim celem jest dotrzeć do szerszej grupy i zachęcić ich, wzbudzić ich zainteresowanie, żeby później sami zdecydowali, w jakim obszarze chcą zgłębić wiedzę.


Czy zarabiasz na twórczości internetowej? Jeśli tak, jak monetyzujesz swoją działalność internetową? Co przynosi Ci największe zyski?

Twórczość internetowa stała się moją pracą na pełen etat około 4-5 miesięcy temu. Wcześniej byłem naukowcem i pracowałem w instytucie badawczym, a nagrywałem po godzinach, czasem nawet w trakcie pracy – teraz już mogę to przyznać. Produkcja codziennego filmu lub kilku filmów zajmuje naprawdę sporo czasu. Oprócz tego zarządzam wszystkimi swoimi kanałami – Instagramem, Tik Tokiem i Facebookiem. Niedawno stworzyłem także newsletter naukowy, który już subskrybuje kilka tysięcy osób. Przez jakiś czas prowadziłem też podcast, chociaż wrzucam tam materiały rzadziej, ale mam nadzieję, że z czasem będę rozwijać tę formę.

Na ten moment głównym źródłem mojego dochodu są współprace reklamowe. Dzięki temu, że tworzę kontent naukowy, który łatwo można dopasować do różnych produktów, reklamodawcy i agencje chętnie ze mną współpracują. Do tego dochodzi fakt, że moje treści są neutralne, niekontrowersyjne, więc nie ma ryzyka, że staną się problematyczne. Niedawno założyłem także Patronite’a, co daje mi dodatkową możliwość monetyzacji mojej twórczości.


Czy dostrzegasz jakieś różnice między czasem, gdy tworzyłeś “po godzinach” a obecnie, gdy tworzysz pełnoetatowo? Czy ciężko było Ci wtedy zarządzać swoim czasem w porównaniu z tym, jak radzisz sobie teraz?

Główną trudnością przy tworzeniu „po godzinach” było to, że nie mogłem być na tyle regularny w tworzeniu i publikowaniu treści, jakbym chciał. Często musiałem iść na kompromis, gdy czas był zbyt ograniczony, aby dogłębnie zbadać temat i stworzyć np. minutowy – zamiast pięciominutowego – filmik o czymś, co mnie naprawdę interesowało. To ograniczało mnie w rozwijaniu projektów, które teraz sprawiają mi ogromną radość – np. newsletter, który w końcu mam czas tworzyć. Zacząłem też więcej angażować się w tworzenie quizów naukowych, które zawierają rozszerzone komentarze, dzięki którym można się czegoś dowiedzieć. Teraz, gdy to moja pełnoetatowa praca, mogę robić więcej bardziej różnorodnych rzeczy. Dzięki temu łatwiej jest mi także zachować work-life balance. Wcześniej tworzenie treści pochłaniało większość mojego wolnego czasu, przez co miałem go mniej. Teraz mogę realizować większe projekty. W zeszłym roku próbowałem prowadzić vlogi naukowe z wyjazdów, a w tym roku planuję zacząć tworzyć dłuższe, bardziej regularne treści na YouTube.


Jaki jest Twój najbliższy cel? W co obecnie inwestujesz najwięcej czasu? Jak wyglądają Twoje plany?

Mój najbliższy cel to przede wszystkim rozwój newslettera. Nie chcę być zależny od algorytmów. Chciałbym,  żeby odbiorca, który chce zobaczyć moją treść miał gwarancję, że ją dostanie.  Druga duża rzecz to rozwój mojej działalności offline – od końcówki zeszłego roku coraz częściej prowadzę interaktywne, nieco zabawowe wykłady naukowe. Coraz bardziej ciągną mnie także dłuższe treści – myślę, że w najbliższym czasie faktycznie mocno ruszę z YouTubem. 


Jak w Twojej opinii radzą sobie polscy twórcy treści naukowych? Ile ich jest i jaka jest jakość treści, które tworzą? 

Uważam, że wciąż jest dużo przestrzeni dla twórców naukowych, mimo że rynek, zwłaszcza na YouTube, jest już bardzo merytoryczny. Działają tam twórcy tacy jak Dawid Myśliwiec (Uwaga Naukowy Bełkot), Kasia Gandor czy Nauka To Lubię, którzy tworzą treści na najwyższym poziomie, opierając się na solidnym researchu. Ich materiały dorównują jakością produkcjom realizowanym w dużych zagranicznych studiach.

Uważam, że rynek twórców popularyzujących naukę w Polsce jest już bardzo profesjonalny, ale wciąż pozostaje wiele przestrzeni do rozwoju. Jeśli mi udało się przez cztery lata, większość tego czasu trochę przy okazji i po godzinach, zbudować duże konta na TikToku, Instagramie, a teraz także na Facebooku, to oznacza, że ta nisza istnieje. Ludzie naprawdę chcą zdobywać wiedzę, a niestety często jest ona wypełniana przez pseudonaukowców i treści, które niekoniecznie są oparte na solidnych fundamentach naukowych. Rynek w Polsce jest spory, ale patrząc na rynek amerykański, widzę, że tam twórcy naukowi tworzą już własne studia produkcyjne i sieci kanałów. Podobnie jak w Polsce Friz zebrał swoją ekipę, tak amerykańscy twórcy naukowi łączą siły i rozwijają całe uniwersa.  Jak Bracia Green, którzy zaczynając jako YouTuberzy naukowi, stworzyli ogromne firmy, mnóstwo kanałów YouTube i kursy dla studentów.

Sam mam marzenie, aby w najbliższych kilku latach stworzyć nowoczesną, profesjonalną redakcję naukową tworzącą głównie treści wideo. Uważam, że w Polsce brakuje takich inicjatyw. Wierzę, że ta luka wkrótce zostanie wypełniona.

facebook twitter youtube vimeo linkedin instagram whatsup