Filozofię kojarzymy ze skomplikowanymi książkami i treściami, z których nic nie wynika. Ja uprawiam filozofię życia, dlatego to, co przekazuję, jest bardziej klarowne i lepiej trafia do odbiorcy. Z założenia staram się nie używać trudnych słów, nie rzucam nazwiskami czy skomplikowanymi terminami, których ludzie nie rozumieją. Odwołuję się natomiast do doświadczenia egzystencjalnego każdego i każdej z nas – mówi Piotr Stankiewicz, filozof i pisarz, twórca stoicyzmu reformowanego, autor książek filozoficznych (m.in. Dziennik reformowanego stoika) oraz podcastu Myślnik Stankiewicza.
W tym artykule przeczytasz o:
Jak wyglądały początki twojej twórczości, biorąc pod uwagę fakt, że startując ze swoją działalnością w internecie miałeś już jakąś rozpoznawalność, autorytet, publikacje. Dlaczego w ogóle postanowiłeś zacząć tworzyć online?
Wydaje mi się, że mój “przypadek” jest o tyle ciekawy, że nie jestem “czystym” twórcą internetowym, który wziął się z internetu i od początku istniał tylko tam. Ja reprezentuję coś pośredniego. Jestem tak zwanym klasycznym pisarzem, który wydawał książki tradycyjnie w kilku wydawnictwach przez szereg lat. Dwie książki wydałem również w Stanach. W ten sposób swoją karierę budowałem do pandemii. I dopiero w pewnym momencie postanowiłem spróbować zrobić to inaczej.
Z perspektywy czasu widzę, że to oczywiście pandemia była impulsem do zmian. W latach 2020-21 zacząłem inaczej myśleć o swojej twórczości, a w 2022 r. po raz pierwszym wydałem książkę pod własną marką, korzystając z pomocy Imker.
Mniej więcej do pandemii te dwie drogi były bardzo osobne. Albo było się “tradycyjnym pisarzem”, który wydaje książki w wydawnictwie, albo “człowiekiem internetu”, który wydaje sam. Ta pierwsza droga istniała od zawsze, tę drugą przetarł oczywiście Michał Szafrański we współpracy z Imker, wydając “Finansowego ninję” w 2016 r. Natomiast mało kto to łączył — i dlatego uważam, że jestem niejako w awangardzie. Byłem chyba jednym z pierwszych autorów, którzy “startując z drogi klasycznej” zrobili skok do drogi “samodzielnej”. I coraz bardziej widać, że te drogi się przecinają. Witold Szabłowski sprzedaje z Imker nowe wydanie swojej książki o Wołyniu. Jakub Żulczyk pracuje z Imker przy swoim projekcie “New Homers”. W latach 20-tych XXI wieku coraz więcej “klasycznych” twórców decyduje się na samodzielną dystrybucję.
Jak wyglądała u Ciebie ta ścieżka, pierwsze kroki w internecie? Nie miałeś doświadczenia wcześniej, więc przyjąłeś jakąś strategię? Może kimś lub czymś się zainspirowałeś? Od czego się to wszystko zaczęło?
Nie było pierwszych kroków, to był raczej proces. Z jednej strony byłem wychowany w klasycznym duchu pisarstwa, że piszesz książkę, oddajesz wydawnictwu i ono się nią dalej zajmuje. I w ten sposób funkcjonowałem na początku swojej drogi. Z drugiej strony, od początku ciągnęło mnie do obecności w internecie. Już dla pierwszej książki stoickiej założyłem aktualny do dzisiaj fanpage na Facebooku (2014 r.). W 2016 r. dodałem bloga, w 2021 r. newsletter, w 2023 r. podcast. Więc to działo się stopniowo i ostatecznie uświadomiłem sobie, że mogę spróbować wydać książkę pod własną marką, bez korzystania z wydawnictwa. Chciałem przetestować ten model i w ten sposób rozpoczęła się moja współpraca z Imker. Korzystam zarówno z ich rozwiązań technicznych, jak i mindsetu, podejścia przez nich promowanego. Na co dzień działam według Imkerowych wskazówek i zaleceń. I polecam to wszystkim!
Jako osoba, która ma już doświadczenie i we współpracy z wydawnictwem, i w selfpublishingu, jakie dostrzegasz różnice między tymi dwoma modelami i czy jesteś zadowolony z przejścia na selfpublishing?
Nie traktuję tego przejścia definitywnie, to znaczy nie uważam, że to jest albo-albo. Traktuję to doświadczenie jako testowanie pewnej drogi. Jeśli chodzi o współpracę z wydawnictwami, mam wrażenie, że zawsze byłem tam dobrze traktowany i dobrze mi się z nimi współpracowało. Wiem jednak, że wiele osób ma mniej pozytywne doświadczenia z wydawnictwami. To nie jest łatwy kawałek chleba, ciężko się przebić, a pieniądze są cienkie. Jest to rynek typu “zwycięzca bierze wszystko”, to znaczy są znani i rozchwytywani autorzy, tacy jak Olga Tokarczuk, czy wspomniany Jakub Żulczyk, a autorzy mniej zasięgowi, ze średniej półki, dostają mniej przestrzeni w księgarniach, i są mniej promowani. W związku z tym jest naturalne, że coraz więcej osób próbuje wydać książkę samodzielnie, na przykład przy współpracy z Imker. I ewidentnie self-publishing będzie zyskiwał na popularności wśród twórców w kolejnych latach. Pisarze chcą po prostu pracować w lepszych warunkach i na lepszych zasadach.
Jest wiele zalet self-publishingu, w szczególności we współpracy z Imker. Możesz podpisywać książki do woli, wiesz ile dokładnie się sprzedało, panujesz nad tym, cały proces dystrybucyjny, promocyjny i sprzedażowy jest od A do Z “twój”. Współpraca z Imker ma też tę zaletę, że — przy całym szacunku do klasycznych wydawnictw – tutaj wszystko dzieje się od ręki, jak to w biznesie, pyk-pyk i zrobione. Czyn, działanie i sprawczość. Przyznaję, że to mi dało dużo wiatru w żagle, wyciągnęło z różnych zwątpień pandemicznych. Bo w wydawnictwach autor jest raczej poza tym procesem. Nie śledzi go, często nie wie, ile dokładnie książek się sprzedało, bo podsumowania przychodzą w cyklach półrocznych. Choć oczywiście, wydawnictwo może pomóc w promocji. A wydając książkę samodzielnie, sam odpowiadasz za całą sprzedaż i marketing.
Cieszę się, że masz takie doświadczenia z Imker. Jak przebiegało w Twoim przypadku budowanie społeczności w internecie? Bo miałeś już książki, pewnie jakąś stałą grupę czytelników. Czy ułatwiło Ci to docieranie do nowych osób w internecie?
W moim przypadku budowanie społeczności przebiegało bardzo organicznie. Budowałem swoją markę wokół stoicyzmu, rozumianego jako filozofia życia. Wydałem jedną książkę, drugą, kolejną, pisałem różne teksty. Na początku było to trochę na zasadzie word-of-mouth, przed rozpoczęciem działalności w internecie nie byłem do końca świadomy, ile osób mnie zna, ile należy do grupy lojalnych Czytelników i Czytelniczek. Dopiero z czasem zacząłem bardziej świadomie budować społeczność, czy to newslettera, czy później podcastu. Na pewno przejście do twórczości internetowej ze zdobytą wcześniej bazą Czytelników i Czytelniczek stanowiło bardzo dobry punkt wyjścia, bo nie zaczynałem od zera. W momencie, kiedy założyłem newsletter czy później podcast, natychmiast zapisało się do nich bardzo dużo osób, dlatego że mnie już kojarzyły.
Czy powiedziałbyś, że Twoi odbiorcy to głównie osoby w jakiś sposób związane z filozofią, zainteresowane tym tematem, czy też udało Ci się dotrzeć do osób, które nie mają o tym pojęcia i dzięki Tobie chcą wdrożyć stoicyzm w swoje życie?
Filozofia, którą promuję, jest filozofią życia, sposobem myślenia i działania. “Sztuka życia według stoików” to tytuł mojej pierwszej książki i on dobrze to oddaje. Mam wrażenie, że ludziom jest to potrzebne, że istnieje “popyt” na rozkminy, na poważniejsze myślenie o życiu, a filozofia, którą proponuję, daje na to przestrzeń. Tagline mojego podcastu “Myślnik Stankiewicza” brzmi „Rozmowa człowieka z człowiekiem o wszystkim, co dla człowieka istotne”. I to jest kwintesencja tego, o co chodzi w promowanej przeze mnie filozofii. Mianowicie chodzi o przestrzeń do rozmawiania o różnych ważnych w życiu tematach w sposób uporządkowany, pogłębiony, natomiast bez żadnych trudnych, górnolotnych sformułowań.
Czy mógłbyś pokrótce wyjaśnić, czym jest stoicyzm reformowany, jakie są jego zasady i jak zachęciłbyś innych do wdrożenia tej filozofii w swoje życie?
Stoicyzm reformowany to moja wersja filozofii stoickiej, która jest mocno osadzona na tym stoicyzmie, który kojarzymy z Markiem Aureliuszem sprzed 2000 lat, natomiast jest ona “podrasowana” i opowiedziana po nowemu, w wersji zgodnej z tym, czego potrzebuje człowiek w wieku XXI. Filozofia stoicka jest tym, czego potrzebuje człowiek w czasach niestabilnych, w czasach chaosu, w których konieczna jest pewna dyscyplina działania i myślenia, żeby się nie pogubić. Czyli… w każdych czasach, ale przede wszystkim w czasach obecnych. Stoicyzm stanowi pewną postawę wobec życia, która opiera się na takich zasadach jak dychotomia kontroli, praca z wyobrażeniami, budowanie właściwych alternatyw, skupienie się na chwili teraźniejszej, autonomia moralna.
Myślę, że pewnie łatwo jest przekazać założenia tej filozofii, ale jak wdrożyć ją w życie w czasach, kiedy cały czas pędzimy, jesteśmy bardzo nerwowi, ludzie chorują na depresję i żyją pod ciągłą presją?
Właśnie dlatego, że tak się dzieje i żyjemy w tak trudnych czasach, potrzebny jest nam stoicyzm. Im bardziej wydaje się, że nie da się go osiągnąć, tym bardziej jest on potrzebny. Stoicyzm jest — wbrew pozorom — filozofią aktywności. Nie chodzi w nim o to, co nam się kojarzy ze szkoły, że musimy być obojętni na wszelkie niepowodzenia, przyjmować wyroki losu i tak dalej. Chodzi o to, żeby umieć zdefiniować rzeczy od nas zależne i to na nich się skupić, poprzez nie działać. Stoicyzm nie polega na nieprzejmowaniu się tym, co od nas nie zależy, czy na wymuszaniu fałszywej obojętności. Polega na aktywnym skupieniu się na tym, co od nas zależy.
Teraz to brzmi zupełnie inaczej. Jakby łatwiej było wdrożyć stoicyzm w życie.
Ja też opowiadam o stoicyzmie tak, żeby łatwo go było wdrożyć. Często komentuję bieżące wydarzenia po stoicku, czasem na poważnie, czasem niepoważnie, w formie inteligentnego żartu, niekiedy podchodząc do tematu w sposób analityczny. „Dziennik reformowanego stoika”, moja pierwsza książka wydana z Imker, właśnie tego dotyczy. Stanowi zapis stoickich i okołostoickich komentarzy do tego co się dzieje na świecie. W moim podejściu nie chodzi absolutnie o to, że mamy się ubrać w togi i udawać, że jesteśmy Rzymianami. Chodzi o to, żeby postawę stoicką wdrożyć we współczesne życie, to życie, które jest dookoła nas. Stoicyzm nie jest w ogóle filozofią ucieczki. Ta filozofia mówi, że zawsze musisz żyć i funkcjonować w tym świecie, który jest, bo innego nie ma.
A czy ta filozofia pomaga Ci też w Twojej w działalności internetowej? Jako twórca pewnie jesteś trochę bardziej podatny na krytykę, na opinie innych ludzi, czy potrafisz za pomocą stoicyzmu sobie z tym radzić?
Tak, oczywiście. Krytyka, hejt w internecie, ale też zwykłe przebodźcowanie treściami, to zasadnicze problemy w dzisiejszym świecie. Dodatkowo, jako twórca musisz radzić sobie z tym, że algorytm social mediów może cię coraz mniej lubić. Wykonując jakąś pracę, pisząc książkę, przygotowując podcast, staram się to robić najlepiej jak potrafię, ale później, gdy wypuszczam to w świat, muszę sobie powiedzieć, że to już nie zależy ode mnie, co się z tym dalej stanie. Nie odpowiadam już za to, czy innym ludziom się to spodoba czy nie, nie mam wpływu na algorytm. Dlatego staram się podchodzić do tego po stoicku. Jeśli ludzie reagują negatywnie lub obojętnie na moją twórczość, staram się pamiętać o tym, że to nie jest zależne ode mnie.
Stoicyzm może być pomocny dla każdego twórcy, dlatego że twórczość jest czymś, od czego szczególnie trudno się psychicznie oddzielić. Jak stłucze się mój ulubiony kubek, to może i jest to smutne, ale jednak w miarę łatwo się od tego odłączyć, bo to jest tylko kubek, to nie jesteś “ty”. Natomiast twórca często ma bardzo intymną relację z tym, co tworzy. Dzieło dla twórcy to zawsze jest trochę dziecko. Ta relacja nigdy nie jest łatwa — i dlatego właśnie twórcy potrzebują stoicyzmu. Chodzi o to, żeby oddzielać to, co zrobiliśmy, od “nas”, jako osoby. To nigdy nie jest łatwe… a nieprzewidywalność algorytmu z pewnością nie pomaga.
W takim razie koniecznie więcej twórców powinno się zapoznać z tą filozofią, żeby sobie umieć poradzić z ciemnymi stronami popularności.
Popularności, albo właśnie jej braku. Ale na pewno polecam stoicyzm wszystkim twórcom, to zresztą nie jest przypadek, że Remigiusz Mróz mówi, że to jego ulubiona filozofia. Droga twórców i twórczyń nigdy nie jest łatwa — bo tworzy się z założenia dla publiczności. A to, jak ta publiczność oceni naszą twórczość, jest już od nas niezależne.
Czy w swojej twórczości pisarza lub twórcy internetowego spotykałeś się często z krytyką, hejtem, niezrozumieniem?
Raczej nie spotykałem się z hejtem ani krytyką, a przynajmniej nie na takim poziomie, na jakim mierzą się z nimi inni twórcy czy twórczynie. Zdarzały się sytuacje, w których byłem niezrozumiany, bo użyłem zbyt “mądrych” słów albo też zostałem odebrany inaczej niż chciałem. Miewam też problem z dobieraniem treści do kanału i gdy wrzucę trochę zbyt “ciężką” filozofię na TikToka, to nie ma wielu wyświetleń. Czasem wrzucę jakiegoś screena z treścią, z którą się nie zgadzam i w komentarzu wyjaśnię, że się z tym nie zgadzam z określonego powodu, a ludzie od razu myślą, że popieram tę treść ze screena i za to mnie oceniają. Funkcjonowanie w internecie ma swoje prawa i trzeba się do nich po prostu po stoicku dostosować.
Czy masz w takim razie wypracowany jakiś sposób na łatwiejsze i bardziej zrozumiałe przekazywanie pewnych trudnych treści filozoficznych?
Cała moja twórcza droga stanowi próbę przekazywania trudnych treści w sposób zrozumiały. Stoicyzm jest generalnie filozofią optymistyczną. I ja też jestem bardzo optymistyczny w tym względzie, to znaczy uważam, że istnieje i podaż i popyt na ambitniejsze treści. To nie jest przecież tak, że ludzi w internecie interesują tylko memy.
Moim ulubionym przykładem jest TikTok. Często się mówi (szczególnie wśród osób po czterdziestce i starszych), że to jest sam badziew i absurdalne trendy. Moje doświadczenie jest zupełnie inne! TikTok aż kipi od mięsistych, merytorycznych treści. Tylko trzeba się nimi zainteresować i aktywnie ich szukać.
W pewnym sensie to jest tak, że im ambitniejsze treści robimy, tym ważniejsza jest forma i styl wypowiedzi. Żeby nie spłoszyć odbiorców. Ja uprawiam filozofię życia, dlatego to, co przekazuję, jest klarowne i trafia do odbiorcy. Z założenia staram się nie używać trudnych słów, nie rzucam nazwiskami czy skomplikowanymi terminami, których ludzie nie rozumieją. Odwołuję się natomiast do doświadczenia egzystencjalnego każdego i każdej z nas.
Staram się też docierać do ludzi za pośrednictwem różnych form. Czasem to jest coś bardzo serio, niekiedy jakiś żart, innym razem scenka rodzajowa. Staram się wydobywać ich głębszy sens. Dobrym przykładem tutaj są memy, które też często wrzucam czy komentuję. Bo niektóre z nich też niosą głębszą treść. Powiem nawet więcej: mem jest dobry wtedy, kiedy jest nie tylko śmieszny, ale też niesie ważką treść — i to się dzieje częściej niż myślimy. Przykładem może być tekst z serialu “1670”, że “Memento mori to mój ulubiony cytat motywacyjny”. Wspaniale wielopoziomowy żart. Bo z jednej strony po prostu śmieszny, z drugiej absurdalny, a z trzeciej… absolutnie prawdziwy — nasza śmiertelność nie ma nas deprymować, ale właśnie motywować i inspirować do tego, żeby życie nie przeciekło nam między palcami. Skądinąd bardzo stoickie myślenie.
Odchodząc na chwilę od tematu filozofii i wracając do rozważań dotyczących pracy twórcy, jaki jest obecnie Twój główny kanał w internecie?
Dwa główne kanały, na które obecnie stawiam, to jest newsletter i podcast. To jest stan na początek 2024 roku, co będzie dalej, zobaczymy. Trzeba stale ewaluować. I ewoluować też.
Przez który kanał lepiej docierasz do ludzi? Newsletter, czy jednak podcast? Bo podcasty wciąż pozostają na fali wznoszącej już od pandemii. Czy czujesz, że treści słuchane lepiej trafiają do ludzi, czy masz inne doświadczenia?
Nie do końca mam porównanie, ponieważ w podcastach jestem nowy. “Myślnik Stankiewicza” odpaliłem na swoje 40. urodziny, w maju 2023 roku. Traktuję go zarówno jako wzmocnienie moich treści, jak i środek dotarcia do nowych ludzi, zarzucenia sieci nieco szerzej. Natomiast newsletter jest bardziej “mój”, w znaczeniu, że tych ludzi mam najbliżej.
Mam taką refleksję na temat newsletterów, że jest to bardzo paradoksalne medium, zarazem archaiczne jak i aktualne. Maile powstały na dekady przed mediami społecznościowymi, wydają się “stare”… a jednocześnie dla twórcy dzisiaj są mega ważnym narzędziem. Dlaczego? Bo nie są zawłaszczone przez algorytmy i korporacje. A co do podcastów, to faktycznie pandemia dała im wielkiego kopa, pytanie ile ta bańka potrwa i jaka będzie “korekta” na tym rynku.
Ja podcastów zaczęłam słuchać dopiero w zeszłym roku, a nie w pandemii. Także wydaje mi się, że cały czas przekonują się do nich kolejne osoby i zyskują rzesze nowych fanów.
Jest takie bodajże chińskie przysłowie, że najlepszy moment na zasadzenie drzewa był 20 lat temu, ale drugi najlepszy jest dzisiaj. I tak jest ze wszystkim – z oszczędzaniem na emeryturę czy właśnie odpaleniem nowego kanału. Pewnie, najlepiej było odpalić podcast jesienią 2019 r., ale drugi najlepszy moment jest teraz. Po stoicku!
Nikt nie wie, jak się to wszystko potoczy, natomiast siłą podcastu, z mojej perspektywy, jest to, że nie należy on do żadnej wielkiej korporacji czy konkretnej platformy. Treści z TikToka czy Instagrama oglądasz z definicji tylko na TikToku czy Instagramie i nigdy nie wiesz, co algorytm wymyśli i jaka nowa polityka zostanie wprowadzona. Podcasty z kolei są kolportowane w kilku różnych kanałach. Mój podcast jest dostępny na Spotify, Apple Podcast, YouTubie i na paru innych platformach. Podcast nie jest poddany polityce jednej wielkiej firmy, w związku z tym jest tutaj większe pole manewru.
Co sprawia Ci najwięcej frajdy w Twojej twórczości internetowej?
Podcast sprawia mi obecnie wielką frajdę, bo jest to dla mnie względnie nowa forma, mam kontakt z ludźmi, bo jest to rozmowa. Więc czuję dużo motywacji do nagrywania. Mam nadzieję, że nie jest to zapał słomiany.
Poza tym sam proces tworzenia jest dla mnie przyjemny. Jestem twórcą, pisarzem, więc lubię wymyślać rzeczy, opowiadać o nich ludziom, pisać. Forma jest dla mnie kwestią trochę drugorzędną. Piszę książki, felietony, newslettery, nagrywam TikToki i podcast. I najfajniejsze dla mnie w tym wszystkim jest wymyślanie rzeczy i opowiadanie o nich ludziom. To jest clue.
Skąd czerpiesz inspirację na tematy odcinków, tematy wpisów, książki?
W moim przypadku źródło pomysłów wciąż bije i — odpukać — nie wysycha. Cały czas wymyślam nowe rzeczy, zapisuję je, nagrywam. Mam tak dużo pomysłów, że to jest raczej kwestia, żebym znalazł czas na zrealizowanie ich wszystkich. Po kilkunastu latach na drodze twórczej jesteś już przyzwyczajony do tego, że umysł cały czas coś z siebie wyrzuca i jest to już później tylko kwestia techniczna, żeby to ogarnąć. Pytanie dotyczy raczej tego, jak to opakować, na który kanał puścić, jak sprzedać, jak dostosować dany pomysł do konkretnej formy. Natomiast szczęśliwie braku natchnienia czy inspiracji jeszcze nie zaznałem, więc jakoś się to wszystko kręci.
Skąd wziął się u Ciebie pomysł napisania książki?
Ja zawsze wiedziałem, że chcę pisać książki. Byłem wychowany w przekonaniu, że książka jest trochę świętością, takim najwyższym twórczym spełnieniem. Więc było to dla mnie naturalne, że się tym zająłem — najpierw w wydawnictwach, a później z Imker. Natomiast niezależnie od modelu wydawniczego, książka zawsze była dla mnie celem samym w sobie. To jest zresztą myślenie nie tylko moje — książka cały czas ma obiektywnie wysoką wartość symboliczną. Napisać książkę, mieć wydaną książkę w CV to jest wciąż nobilitujące. I w najbliższych latach się to raczej nie zmieni.
Ostatnio prowadzimy z Imker wyzwanie „Wydaj swoją książkę” Staramy się z nim dotrzeć do osób, które pracują nad swoją książką, ale potrzebują wsparcia merytorycznego, motywacji i tak dalej. Jakie rady jako pisarz miałbyś dla początkujących autorów?
Najważniejsze jest to, żeby robić swoje, po swojemu, własną treścią i we własnej formie. Trzeba znaleźć to źródło w sobie i z niego korzystać. Pisać o tym, co nas realnie interesuje, porusza. Nie robić zgniłych kompromisów już w punkcie wyjścia.
Tę wolność twórczą daje Imker oraz selfpublishing. Wybierając ten model, nie musisz się dostosowywać do szufladek, wizji czy zaleceń redaktora. I to jest bardzo ważne.
Czy zatrudniasz jakieś osoby do wsparcia swojej działalności w internecie?
I tak, i nie. Nie zatrudniam nikogo na etacie, natomiast korzystam z pomocy różnych osób i instytucji. Przede wszystkim współpracuję z Imker oraz wydawcą mojego podcastu, Kamilem Dudzińskim, którego mega polecam. Korzystam jeszcze z pomocy wirtualnej asystentki. Staram się w inteligentny sposób oddawać te rzeczy, które da się oddać.
Nie wyobrażam sobie, że ktoś inny za mnie napisze czy wymyśli książkę, bo to jest serce procesu, to jest najbardziej “moje”. Ale z drugiej strony, nie wyobrażam sobie też wysyłania książek na zasadzie, że sam będę je pakował i nosił do paczkomatu — dlatego współpracuję z Imker. Tak samo nie wyobrażam sobie, że będę sam montował swój podcast — dlatego pracuję z Kamilem. I tak dalej.
Czy nie mając pracownika na etacie, tylko oddając część z zadań innym instytucjom i osobom, udaje Ci się zachować work-life balance w życiu twórcy?
Na pewno dobrze mi zrobiły pewne strategiczne decyzje, żeby oddać niektóre zadania w całości, takie jak montaż podcastu czy wysyłka książek. Natomiast na głębszym poziomie każdy prawdziwy twórca i twórczyni ma trochę problem z work-life balance. Jako się rzekło: twórczość to nasze dziecko, relacja nigdy nie jest łatwa, ale też satysfakcja twórcza jest nieporównywalna z czymkolwiek innym.